Piątek - tygodnia koniec i początek
Wycieczkowicze dotarli do Polski :) Wczoraj około 2 nad ranem przekroczyli granicę. Do domu dotrą dopiero dzisiaj późnym popołudniem, bo korzystają z okazji i odwiedzają po drodze pół swojej rodziny. Fajnie im, też bym tak chciała. Ale w sumie ja też nie mogę narzekać :P Leżę w łóżku, nie robię nic i tylko non stop coś podjadam - lubię ten stan :D Muszę się jednak kontrolować, bo już widzę, że mi "boczki" rosną :P A nie chcę wyglądać jak słonica :) Tak, postanowione, muszę nad sobą panować :P Ale zacznę dopiero od jutra, bo przed chwilą zjadłam Knoppers'a, hehe.
Jeśli chodzi o wczorajszy dzień, to nie próżnowałam :) Rano byłam z Paszczakami załatwiać dla nich karty podatkowe. Jak już to zwykło bywać w Norwegii, bez problemów się oczywiście nie obeszło. Okazało się, że Kinga nie ma podpisu na paszporcie, więc nie mogą tego uznać jako dokument potwierdzający jej tożsamość. Co się okazało, problem polegał na tym, że podpis na paszporcie czy innych dokumentach może złożyć dziecko, które ukończyło 12 rok życia. Kindze niestety brakło 2 miesięcy :/ Pech chciał, że nie miała przy sobie żadnego innego dokumentu, więc musiałam wracać do domu (udało mi się to zrobić ekspresowo dzięki Nadine, mojemu Aniołowi, która bawiła się w mojego szofera) i dostarczyć im inny dokument ze zdjęciem i jej podpisem. Na wszelki wypadek dałam im dwa - prawo jazdy i dowód osobisty :) I wszystko udało się załatwić. Teraz pozostało tylko czekać jakieś 3 tygodnie aż karty dotrą do nich pocztą. Po powrocie też nie siadłam na długo, bo zobaczyłam, że dostałam maila z salonu samochodowego z informacją, że mogę obejrzeć autko, które kiedyś znalazłam w ogłoszeniach na internecie. No tak, nie mówiłam Wam, że twardo zastanawiamy się nad kupnem jakiegoś pojazdu :) Znalazłam w miarę tani (fakt, że dwa razy droższy niż w Polsce), niezbyt znany (bo to Rover), ale z niewielką liczbą przejechanych kilometrów samochód (co w Norwegii jest rzadkością) i wczoraj pojechałam z mężem Nadine go obejrzeć. Szczerze mówiąc trochę się rozczarowałam, bo spodziewałam się bardziej jeep'a (tak przynajmniej na zdjęciu wyglądał), a ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłam coś w stylu Opla Corsy, tylko że z ładniejszym i większym przodem i tyłem :P A zresztą kocham kombiaki, więc wielkość tego auta trochę mnie zawiodła. Ale co tam, Tomek mnie przekonał, że nie potrzeba nam wielkiego samochodu, żeby się tłuc po tutejszych górkach. W sumie ma chłopak rację :) Nie wolno się zastanawiać, bo za taką cenę na prawdę warto go wziąć, tym bardziej, że teraz zostaliśmy bez środka transportu (nie licząc rowerów górskich :P). A fajnie byłoby mieć autko. Jutro pewnie napiszę do tego salonu, że się na niego zdecydowaliśmy i że go bierzemy :) Chociaż posiadanie Rover'a nie jest szczytem naszych marzeń, to nie ma na co czekać, aż ktoś sprzątnie nam go sprzed nosa :P Pocieszam się myślą, że jak już kiedyś nadejdzie ten dzień, w którym wrócimy na stałe do Polski, to kupimy sobie takie auto, jakie chcemy :) I na tym zakończę ten długi wywód :)
A tak wyglądają nasze przyszłe "cztery kółka":
A jeszcze z innej beczki :P Wieczorem szykujemy babski wieczór w kinie :) Idziemy na "Jak urodzić i nie zwariować". Ciekawe dlaczego Nadine wybrała akurat ten film, hehe. O tym czy mi się podobał, napiszę jutro :) Już na prawdę kończę :P
Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna