Na krańcu świata
Byłam, widziałam i raczej tam (bez przymusu i z ochotą) nie wrócę. Mam na myśli Oslo. Jakoś nie przypadło mi do gustu. Za wiele nie widziałam, ale te parę chwil spędzonych w centrum stolicy w zupełności wystarczyło, żeby stwierdzić, że mi się nie podoba. Jak dla mnie zdecydowanie za duże, wszystko jest ogromne, mnóstwo ludzi, samochodów. Ale ja tak już mam, że nie lubię dużych miast. One mnie przytłaczają i za nic w świecie nie chciałabym mieszkać w jednym z nich. Wolę wieść spokojne życie na odludziu :)
Miałam trochę obaw, że z nasza wyprawa po paszport zakończy się fiaskiem, ale jednak się mile zaskoczyłam, bo udało nam się wszystko załatwić. Teraz tylko wystarczy poczekać trzy tygodnie na paszporcik (fakt, że ważny tylko na rok, ale dobre i to) i śmigać do domu na Święta :) Już się nie mogę doczekać! :D I już myślami leżę w wannie :P Był to chyba najdroższy paszport dla niemowlaka w historii, bo "wycieczka" kosztowała nas "jedyne" 2.500 złotych! Jednym słowem masakra! Ale coś za coś! :) Zachciało nam się Bożego Narodzenia w domu, więc trzeba było się poświęcić :P Ale nie żałuję, bo zobaczyliśmy się z Michałem i Agą. I właśnie z nimi wiąże się tytuł tego posta. Oni mieszkają w Tjøme, niewielkim miasteczku położonym jakieś 160 km od Oslo. I to właśnie tam znajduje się zakątek zwany "koniec świata". I ja nie kłamię:
Bardzo ładne miejsce, w którym piździło wiatrem jak w kieleckim na dworcu :P Na dodatek padało, więc zwiedzaliśmy mega szybko :) Szkoda tylko, że nie byliśmy tam latem, bo na pewno jest jeszcze ładniej:
I na koniec Tomek, Michał i Zuzka uciekający przed deszczem :)
A i jeszcze tylko powiem coś o konsulacie, który wyglądem przypomina pomieszczenie na poczcie z dwoma okienkami, gdzie można być świadkiem niezwykłych wydarzeń. Polskie wieśki i tam potrafią bydła narobić. Jeden "przemiły Pan" po bardzo burzliwej wymianie zdań (nie zabrakło oczywiście wszystkich możliwych przekleństw ze strony "przemiłego Pana") z bardzo sympatyczną "Panią z okienka", (której to powinni dać medal za opanowanie i spokój), odchodząc (bez załatwionej sprawy) krzyknął na pożegnanie: "Ch** Wam w d***" i wyszedł jak gdyby nigdy nic. Ten właśnie "przemiły Pan" próbował zrobić z urzędniczki państwowej idiotkę, uparcie twierdząc, że jest człowiekiem upośledzonym, który mieszka w lesie i nie zna się na komputerach :/ Chciał tym sposobem nakłonić ją, aby go wcisnęła w kolejkę bez wcześniejszej rejestracji internetowej. Pani jednak była nieugięta i nic biedak nie wskórał, hehe. Przepisy są przepisami i nie da się ich obejść :) Są ludzie i parapety, krzesła i taborety. Niestety ciężko jest mi powiedzieć, do której grupy zalicza się owy "przemiły Pan" :) Ty ciekawym akcentem zakończę :)
Miałam trochę obaw, że z nasza wyprawa po paszport zakończy się fiaskiem, ale jednak się mile zaskoczyłam, bo udało nam się wszystko załatwić. Teraz tylko wystarczy poczekać trzy tygodnie na paszporcik (fakt, że ważny tylko na rok, ale dobre i to) i śmigać do domu na Święta :) Już się nie mogę doczekać! :D I już myślami leżę w wannie :P Był to chyba najdroższy paszport dla niemowlaka w historii, bo "wycieczka" kosztowała nas "jedyne" 2.500 złotych! Jednym słowem masakra! Ale coś za coś! :) Zachciało nam się Bożego Narodzenia w domu, więc trzeba było się poświęcić :P Ale nie żałuję, bo zobaczyliśmy się z Michałem i Agą. I właśnie z nimi wiąże się tytuł tego posta. Oni mieszkają w Tjøme, niewielkim miasteczku położonym jakieś 160 km od Oslo. I to właśnie tam znajduje się zakątek zwany "koniec świata". I ja nie kłamię:
Bardzo ładne miejsce, w którym piździło wiatrem jak w kieleckim na dworcu :P Na dodatek padało, więc zwiedzaliśmy mega szybko :) Szkoda tylko, że nie byliśmy tam latem, bo na pewno jest jeszcze ładniej:
I na koniec Tomek, Michał i Zuzka uciekający przed deszczem :)
A i jeszcze tylko powiem coś o konsulacie, który wyglądem przypomina pomieszczenie na poczcie z dwoma okienkami, gdzie można być świadkiem niezwykłych wydarzeń. Polskie wieśki i tam potrafią bydła narobić. Jeden "przemiły Pan" po bardzo burzliwej wymianie zdań (nie zabrakło oczywiście wszystkich możliwych przekleństw ze strony "przemiłego Pana") z bardzo sympatyczną "Panią z okienka", (której to powinni dać medal za opanowanie i spokój), odchodząc (bez załatwionej sprawy) krzyknął na pożegnanie: "Ch** Wam w d***" i wyszedł jak gdyby nigdy nic. Ten właśnie "przemiły Pan" próbował zrobić z urzędniczki państwowej idiotkę, uparcie twierdząc, że jest człowiekiem upośledzonym, który mieszka w lesie i nie zna się na komputerach :/ Chciał tym sposobem nakłonić ją, aby go wcisnęła w kolejkę bez wcześniejszej rejestracji internetowej. Pani jednak była nieugięta i nic biedak nie wskórał, hehe. Przepisy są przepisami i nie da się ich obejść :) Są ludzie i parapety, krzesła i taborety. Niestety ciężko jest mi powiedzieć, do której grupy zalicza się owy "przemiły Pan" :) Ty ciekawym akcentem zakończę :)
Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna