Pan Krokiet
We wtorek naszło mnie na gotowanie. Buszując w internecie w poszukiwaniu pomysłu na obiad, natknęłam się na krokiety z kapustą i grzybami. Tak się szczęśliwie złożyło, że kapustę kiszoną kupił mi Tomek w tamtym miesiącu w jednym ze sklepików sprzedających międzynarodową żywność. Fakt, do najtańszych słoik kapusty nie należał, bo za litrową przyjemność musiał zapłacić prawie 20 zł :P Ale co tam! Ważne, że kapusta była :) Jej smak mnie niestety nie powalił.
Grzyby mieliśmy suszone jeszcze z jesieni :) Więc składniki do farszu miałam. Pozostało tylko je ugotować, zrobić naleśniki i krokiety gotowe :) Zajęło mi to wprawdzie cały dzień, ale warto było :) Obiadek palce lizać! Do krokietów obowiązkowo barszcz czerwony. To nic, że z saszetki :P Z braku laku i "Gorący kubek" obleci :)
I muszę się pochwalić, że krokieciki wyszły jak u mamy! :D To znaczy prawie jak u mamy, bo moja robi krokiety z kapustą i mięsem. My mięsa niestety nie mamy, więc byliśmy zmuszeni zrobić krokiety wegetariańskie :P
A o to moje dzieło :) No może nie do końca tylko moje :) Ulka trochę mi pomogła. Smażyła naleśniki i panierowała krokiety :)
Tylko mi nie mówcie, że nie wyglądają apetycznie :P Ciasto może trochę za grube było, ale to tylko przez nasze lenistwo. Kupiliśmy sobie kiedyś "naleśniczarnię" (kurcze, nie wiem jak to nazwać :P To taka maszyna do smażenia naleśników. Fajne urządzenie. Działa podobnie jak gofrownica. Lejesz ciasto, zamykasz i smaży Ci się z obu stron naraz, więc o tyle Ci życie umila, że nie musisz przewracać naleśników z jednej strony na drugą. A muszę się przyznać, że nigdy mi to dobrze nie wychodziło. Zawsze mi się naleśnik potargał z którejś strony, albo po prostu przywarł do patelni :P A tu lejesz ciasto, zamykasz pokrywę i czekasz :) Po chwili otwierasz i wyciągasz pięknego, aczkolwiek grubego (bo jeszcze nie oszacowaliśmy ile ciasta wlać, żeby wyszedł w miarę cienki) naleśnika :)
A tak ta maszyna wygląda. Zdjęcia skopiowałam z jakiejś norweskiej strony jernia.no:
Grzyby mieliśmy suszone jeszcze z jesieni :) Więc składniki do farszu miałam. Pozostało tylko je ugotować, zrobić naleśniki i krokiety gotowe :) Zajęło mi to wprawdzie cały dzień, ale warto było :) Obiadek palce lizać! Do krokietów obowiązkowo barszcz czerwony. To nic, że z saszetki :P Z braku laku i "Gorący kubek" obleci :)
I muszę się pochwalić, że krokieciki wyszły jak u mamy! :D To znaczy prawie jak u mamy, bo moja robi krokiety z kapustą i mięsem. My mięsa niestety nie mamy, więc byliśmy zmuszeni zrobić krokiety wegetariańskie :P
A o to moje dzieło :) No może nie do końca tylko moje :) Ulka trochę mi pomogła. Smażyła naleśniki i panierowała krokiety :)
Tylko mi nie mówcie, że nie wyglądają apetycznie :P Ciasto może trochę za grube było, ale to tylko przez nasze lenistwo. Kupiliśmy sobie kiedyś "naleśniczarnię" (kurcze, nie wiem jak to nazwać :P To taka maszyna do smażenia naleśników. Fajne urządzenie. Działa podobnie jak gofrownica. Lejesz ciasto, zamykasz i smaży Ci się z obu stron naraz, więc o tyle Ci życie umila, że nie musisz przewracać naleśników z jednej strony na drugą. A muszę się przyznać, że nigdy mi to dobrze nie wychodziło. Zawsze mi się naleśnik potargał z którejś strony, albo po prostu przywarł do patelni :P A tu lejesz ciasto, zamykasz pokrywę i czekasz :) Po chwili otwierasz i wyciągasz pięknego, aczkolwiek grubego (bo jeszcze nie oszacowaliśmy ile ciasta wlać, żeby wyszedł w miarę cienki) naleśnika :)
A tak ta maszyna wygląda. Zdjęcia skopiowałam z jakiejś norweskiej strony jernia.no:
Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna