środa, 16 listopada 2011

Niech żyje przygoda! :)

W przypadku mojego Tomka przygoda goni przygodę. Ma chłopak prawdziwą szkołę życia (albo przetrwania :P). Wspominałam, że w poniedziałek pojechał "za miasto", ale nie napisałam jak minęła mu podróż, a zapewniam, że było ciekawie i nie obyło się bez niespodzianek :) A więc zaczęło się od tego, że poszedł na przystanek autobusowy z przekonaniem, że o 06:15 odjeżdża autobus do miejscowości, która miała być celem jego podróży. Ale tak się nie stało, bo się okazało, że musi się przesiąść na inny autobus po jakichś 2 godzinach jazdy. A wszyscy wiemy (albo i nie, ale już wiemy), że mój Mężuś nie zna norweskiego, a i z angielskim nie jest zbytnio za Pan brat (chociaż muszę go pochwalić, bo się stara jak może i jestem z niego bardzo, ale to bardzo dumna, że po pierwsze się odważył mówić w obcym języku, a po drugie nauczył się już duuuużo słówek i nie najgorzej mu ta nauka idzie!) Po rozmowie z przemiłym Panem kierowcą dowiedział się, w którym miejscu musi się przesiąść na drugi autobus. Nie było to jednak tak proste jakby się komuś mogło wydawać, bo autobus zatrzymał się na środku ronda i kierowca powiedział mu, żeby się kierował na lewo i szedł prosto. Tak też i zrobił. Ruszył przed siebie w nieznane :) Po drodze zaczepił jakąś kobietę i spytał gdzie tutaj jest przystanek, z którego może ruszyć w dalszą drogę, na co ona odpowiedziała, że nie ma nic takiego, ale wskazała mu miejsce, w którym zatrzymują się wszystkie autobusy. Jeszcze wcześniej dowiedział się od kierowcy, że autobus, do którego musi wsiąść odjeżdża o 11:30, więc miał jeszcze sporo czasu, bo było gdzieś przed 9. Aha, zapomniałam wspomnieć o śnieżycy, która była na zewnątrz, co dodatkowo podnosiło napięcie :P Jak już wyczekiwany autobus w końcu się pojawił, kierowca gdzieś wyszedł i zamiast odjechać planowo o w pół do dwunastej, wyjechali parę minut przed południem. Tomek myślał, że to już koniec perypetii, ale niestety się grubo mylił :P Bo po przejechaniu około 40 minut, kierowca ogłosił jakiś komunikat (oczywiście po norwesku) i autobus zawrócił. Okazało się, że droga była nieprzejezdna i musieli się wracać prawie do miejsca, z którego wyruszyli i jechać dużo dłuższą drogą, żeby minąć przeszkodę. Gdy już wreszcie dotarł do celu, jakim była jednostka wojskowa, zegar wybił czternastą. Więc łatwo obliczyć, że podróż trwała "jedyne" 8 godzin! A miejscowość oddalona jest tylko o 120 km od miejsca, w którym mieszkamy :P Ale to nie koniec przygód Tomka... Żeby tego było mało, żołnierze nie chcieli go wpuścić na bramie, bo nie miał przepustki :P Na szczęście po kilku telefonach do pracodawcy i rozmowie strażników z jednym ze współpracowników Tomka udało się to jakoś załatwić. Gdy już dotarł do swojego mieszkalnego baraku miał do wyboru "apartament" bez ciepłej wody albo "apartament" bez światła :) Po chwili namysłu wybrał ten z ciepłą wodą, lecz bez światła. Mój "MacGyver" żarówkę wykręcił z korytarza i miał i ciepłą wodę, i światło :)
I takim to sposobem zakończył się (długi dla Tomka) poniedziałek pełen (nie do końca miłych) przygód...
Chciałabym powiedzieć, że na tym się skończy pełna niespodzianek podróż Kartonika, ale nie... Powrót będzie jeszcze bardziej skomplikowany :P Bo musi jechać dwoma autobusami, a na końcu... płynąć statkiem :D Zobaczymy co się jutro wydarzy :P Oby tylko obyło się bez tych złych przygód. I jaki morał z Tomka wycieczki? "Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni!" :)

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna