poniedziałek, 27 lipca 2015
środa, 22 lipca 2015
Nad polskim morzem
Wszystko co dobre szybko się kończy, więc i wczasowanie musiało kiedyś się zakończyć. Po tygodniowych wczasach nad Bałtykiem zostały już tylko wspomnienia i masa zdjęć... Długo się zastanawialiśmy, czym nad to polskie morze najlepiej będzie się dostać i postawiliśmy na pociąg. Miało być tak wygodnie... Trochę (a nawet trochę bardziej) się rozczarowaliśmy. Pierwsza klasa była gorsza niż druga, kible nadal na pedała, siedzenia niewygodne jak cholera (a podobno dawniej w pierwszej klasie luksus był), w przedziale gorąco, a zakaz palenia w pociągu nie obowiązuje chyba wszystkich pasażerów :/ No, ale cóż, jakoś objechaliśmy w tę i z powrotem :P Następnym razem dłużej się zastanowimy czy wybrać akurat pociąg jako wakacyjny środek transportu :P No chyba, że zarezerwujemy wagon sypialniany :)
Stacja pierwsza: KROSNO!
Po trzynastu godzinach stacja końcowa: GDYNIA! A stamtąd już rzut beretem (albo podróż busem :P) do WŁADYSŁAWOWA!
Później już tylko drugie śniadanie, krótka drzemka i pierwsze spotkanie z polską plażą. Piaskowy raj dla Zuzi :)
We Władysławowie, gdzie nie spojrzysz tam dziecięcy raj :P Tu budka z lodami, tam z goframi, gdzie indziej dmuchane zamki, karuzele, autka i koniki, a nawet chodzące pluszowe zabawki:
Wyjechaliśmy z domu w niedzielę wieczorem, w poniedziałek przed południem byliśmy nad morzem, a plażowanie zaczęliśmy we wtorek. Znalezienie miejsca na plaży było codziennym wyzwaniem :)
Bo we Władku tłumy wczasowiczów:
A'la surferski kombinezon dla dzieci okazał się niezastąpiony na plaży. Nie dość, że słońce dziecka nie spali, wiatr nie zamrozi, to jeszcze piasek do tyłka nie wejdzie :P
Zakopali mi męża w piasku, a potem każdy chciał mieć zdjęcie z głową :P
Portret rodzinny :P
Zuzanna pozazdrościła tatusiowi i też chciała być zakopana. Bogdan zrobił z niej syrenę :)
Jak widać, kamizelka odblaskowa podróżuje razem z nami. Niezastąpiona wśród tysięcy plażowiczów. Szkoda, że inni nie wpadli na ten pomysł, może mniej dzieci by się na plaży gubiło.
W środę zrobiliśmy sobie wycieczkę na Półwysep Helski. Hasło wypadu: "Go to Hel(l), bądź Welcome to Hel(l)" :D
Wczasowicze prawie w komplecie :) Mówię prawie, bo ktoś przecież musiał pamiątkowe zdjęcie zrobić :P Padło na Tomka :)
Oprócz spacerowania po plażach i miasteczku, zaglądnęliśmy też do "Domu Morświna" i helskiego fokarium. Szału nie było, za to tłum gapiów, ale jak ktoś jeszcze foki nie widział, to za piątaka warto tam wejść :P
Cały dzień spędziliśmy na Helu, a wieczorem wracaliśmy w korkach do Władka.
Choć woda w morzu lodowata, jakoś Zuzi, tatusiowi, cioci Ewie i wujkowi Wiktorowi nie przeszkadzała :) Ja, mimo że przypominam wielką fokę, do wody się nie odważyłam wejść :P Owinięta kocem przesiedziałam całe wczasy na krzesełku :P Strój kąpielowy miałam na sobie dosłownie trzy minuty :P Wiatr był tak zimny, że zamarzałam, a położyć się nie mogłam, bo mi niewygodnie było, więc parawan mnie od wiatru nie osłaniał. Uroki ciąży :P Nawet raz (tylko we Władysławowie), zdesperowana, wykopałam ogromną dziurę w piasku i wsadziłam tam brzuch, ale długo w takiej pozycji nie wytrzymałam :P Wstawałam szybciej niż się kładłam :)
Mieliśmy codziennie ten sam rozkład dnia. Z samego rana biegliśmy do restauracji na śniadanie, potem plażowanie, obiad, poobiednia drzemka i WOM (wolny obchód miasta, jak to Bogdan mówi :D). I tak przyjemnie mijał nam dzień za dniem, aż do czasu, gdy odwiedziliśmy "Ocean Park" we Władysławowie. Miejsce to reklamowane jest wszędzie i o każdej porze dnia i nocy. Nie było chyba osoby, która by o nim nie usłyszała z reklamujących je samochodów. Fakt, trzeba przyznać, że reklama dźwignią handlu, bo ludzi tam było setki, a nawet tysiące. Szkoda tylko, że ludzi oszukują. Skuszeni reklamą, zapłaciliśmy te dwadzieścia złotych, bo myśleliśmy, że warto. Już na wstępie, zdziwił nas napis: "Po odejściu od kasy reklamacji nie uwzględnia się". Mogło nam to dać już wtedy do myślenia, ale niestety nie dało :P Miało być duże akwarium z wielkimi rekinami - było może trzy razy większe od naszego, a w nim może dwudziestocentymetrowy rekinek. Drugi zdechł w transporcie... Miała być "Chatka Puchatka" - nie zdążyli wybudować... Miała być tyrolka - chyba liny zapomnieli zawiesić, a Pan z obsługi nawet nie wiedział co to tyrolka... Miało być "Mini zoo" - też nie wybudowali... Miał być jakiś "Świat pluszaków" czy jak to się tam miało nazywać, a zobaczyliśmy 3 pluszowe miśki stojące na podłodze... Brak słów! Jedynymi atrakcjami były wielkie makiety zwierząt morskich. No i nie mogę zapomnieć o pokoju z drewnianymi rybami na ścianie :P Hehe :P Atrakcja po zbóju :P No i może "gadający wielorybek" był fajny dla dzieciaków, gdyby nie Pani, która zajmowała się obsługą tej atrakcji. Pani swoim zachowaniem przypominała strażnika więziennego, który krzyczał i rozkazywał wszystkim uczestnikom spektaklu. Trochę Hitlerem zajeżdżała... A ja myślałam, że pracując z dziećmi powinieneś być miły, albo przynajmniej udawać :P Byliśmy pewni, że jak kupiliśmy bilet wstępu, to za darmo można korzystać ze wszystkiego. Jakże się myliliśmy. Już przy samym wejściu na Zuzię czekała ciuchcia, za której przejażdżkę trzeba było zapłacić siedem złotych. Darmowy plac zabaw znajdował się na samym końcu parku. Trzeba przyznać, że świetnie sobie to wymyślili... Dobrze, że przynajmniej kibel był za darmo :P Bo wszędzie indziej trzeba było minimum dwa złote za skorzystanie z toalety zapłacić. Na toaletach majątek można było stracić :P
Mina Kamci mówi sama za siebie :)
Park reklamowano jako "Największą atrakcję na Pomorzu". My byśmy ten napis troszkę skorygowali i nazwali go raczej "Największą porażką na Pomorzu". Zdjęć z "Ocean Parku" mam mało, bo na każdym kroku ręce opadały :P Więc aparat trudno było podnieść :P Jedynie co obsługę parku uratowało od znienawidzenia to fakt, że grał tam jakiś zespół disco polo. I chyba można powiedzieć, że ludzie wydali pieniądze na wejściówki koncert. Nie wyobrażam sobie jak bardzo czują się oszukani turyści, którzy akurat na "koncertowy" dzień nie trafią i zostaje im cieszyć się tylko resztą "atrakcji" :)
A to już kolejny dzień i kolejne atrakcje :) Przynajmniej w lunaparku się dobrze bawiliśmy :)
Połowa naszej grupy opuszczała nas w sobotę, więc wycieczka do Centralnego Ośrodka Sportu Cetniewo była naszym ostatnim wspólnym wypadem:
Ósmy miesiąc w cieniu:
W sobotę ostatnie nasze plażowanie:
Ta ostatnia niedziela, dzisiaj już wyjeżdżamy... Po śniadaniu pojechaliśmy już do Gdyni, bo wieczorem mieliśmy pociąg do domu. Skorzystaliśmy jednak, że mieliśmy jeszcze sporo czasu i wybraliśmy się do gdyńskiego "Oceanarium":
Wyjazd nad morze miło wspominamy :) Muszę powiedzieć, że we Władysławowie dla każdego coś fajnego. Dla leniuchów - plażowanie, a i dla lubiących adrenalinę też coś się znajdzie :) We Władku nie można się nudzić!
No i dla żarłoków raj!
Polecamy restaurację "Pod Papugami", gdzie dają pyszne jedzonko, a obsługę mają błyskawiczną! A najlepsze ciasta i gorąca czekolada w "Cafe Bar Ika" :) Na własnym brzuchu sprawdziłam wieeele barów i restauracji, ale tam najpyszniej! :)
Nasi współwczasowicze:
Czas powrotów:
Przetestowaliśmy. Najlepiej śpi się w walizce! :D
Stacja pierwsza: KROSNO!
Po trzynastu godzinach stacja końcowa: GDYNIA! A stamtąd już rzut beretem (albo podróż busem :P) do WŁADYSŁAWOWA!
Później już tylko drugie śniadanie, krótka drzemka i pierwsze spotkanie z polską plażą. Piaskowy raj dla Zuzi :)
We Władysławowie, gdzie nie spojrzysz tam dziecięcy raj :P Tu budka z lodami, tam z goframi, gdzie indziej dmuchane zamki, karuzele, autka i koniki, a nawet chodzące pluszowe zabawki:
Wyjechaliśmy z domu w niedzielę wieczorem, w poniedziałek przed południem byliśmy nad morzem, a plażowanie zaczęliśmy we wtorek. Znalezienie miejsca na plaży było codziennym wyzwaniem :)
Bo we Władku tłumy wczasowiczów:
A'la surferski kombinezon dla dzieci okazał się niezastąpiony na plaży. Nie dość, że słońce dziecka nie spali, wiatr nie zamrozi, to jeszcze piasek do tyłka nie wejdzie :P
Zakopali mi męża w piasku, a potem każdy chciał mieć zdjęcie z głową :P
Portret rodzinny :P
Zuzanna pozazdrościła tatusiowi i też chciała być zakopana. Bogdan zrobił z niej syrenę :)
Jak widać, kamizelka odblaskowa podróżuje razem z nami. Niezastąpiona wśród tysięcy plażowiczów. Szkoda, że inni nie wpadli na ten pomysł, może mniej dzieci by się na plaży gubiło.
W środę zrobiliśmy sobie wycieczkę na Półwysep Helski. Hasło wypadu: "Go to Hel(l), bądź Welcome to Hel(l)" :D
Wczasowicze prawie w komplecie :) Mówię prawie, bo ktoś przecież musiał pamiątkowe zdjęcie zrobić :P Padło na Tomka :)
Oprócz spacerowania po plażach i miasteczku, zaglądnęliśmy też do "Domu Morświna" i helskiego fokarium. Szału nie było, za to tłum gapiów, ale jak ktoś jeszcze foki nie widział, to za piątaka warto tam wejść :P
Cały dzień spędziliśmy na Helu, a wieczorem wracaliśmy w korkach do Władka.
Choć woda w morzu lodowata, jakoś Zuzi, tatusiowi, cioci Ewie i wujkowi Wiktorowi nie przeszkadzała :) Ja, mimo że przypominam wielką fokę, do wody się nie odważyłam wejść :P Owinięta kocem przesiedziałam całe wczasy na krzesełku :P Strój kąpielowy miałam na sobie dosłownie trzy minuty :P Wiatr był tak zimny, że zamarzałam, a położyć się nie mogłam, bo mi niewygodnie było, więc parawan mnie od wiatru nie osłaniał. Uroki ciąży :P Nawet raz (tylko we Władysławowie), zdesperowana, wykopałam ogromną dziurę w piasku i wsadziłam tam brzuch, ale długo w takiej pozycji nie wytrzymałam :P Wstawałam szybciej niż się kładłam :)
Mieliśmy codziennie ten sam rozkład dnia. Z samego rana biegliśmy do restauracji na śniadanie, potem plażowanie, obiad, poobiednia drzemka i WOM (wolny obchód miasta, jak to Bogdan mówi :D). I tak przyjemnie mijał nam dzień za dniem, aż do czasu, gdy odwiedziliśmy "Ocean Park" we Władysławowie. Miejsce to reklamowane jest wszędzie i o każdej porze dnia i nocy. Nie było chyba osoby, która by o nim nie usłyszała z reklamujących je samochodów. Fakt, trzeba przyznać, że reklama dźwignią handlu, bo ludzi tam było setki, a nawet tysiące. Szkoda tylko, że ludzi oszukują. Skuszeni reklamą, zapłaciliśmy te dwadzieścia złotych, bo myśleliśmy, że warto. Już na wstępie, zdziwił nas napis: "Po odejściu od kasy reklamacji nie uwzględnia się". Mogło nam to dać już wtedy do myślenia, ale niestety nie dało :P Miało być duże akwarium z wielkimi rekinami - było może trzy razy większe od naszego, a w nim może dwudziestocentymetrowy rekinek. Drugi zdechł w transporcie... Miała być "Chatka Puchatka" - nie zdążyli wybudować... Miała być tyrolka - chyba liny zapomnieli zawiesić, a Pan z obsługi nawet nie wiedział co to tyrolka... Miało być "Mini zoo" - też nie wybudowali... Miał być jakiś "Świat pluszaków" czy jak to się tam miało nazywać, a zobaczyliśmy 3 pluszowe miśki stojące na podłodze... Brak słów! Jedynymi atrakcjami były wielkie makiety zwierząt morskich. No i nie mogę zapomnieć o pokoju z drewnianymi rybami na ścianie :P Hehe :P Atrakcja po zbóju :P No i może "gadający wielorybek" był fajny dla dzieciaków, gdyby nie Pani, która zajmowała się obsługą tej atrakcji. Pani swoim zachowaniem przypominała strażnika więziennego, który krzyczał i rozkazywał wszystkim uczestnikom spektaklu. Trochę Hitlerem zajeżdżała... A ja myślałam, że pracując z dziećmi powinieneś być miły, albo przynajmniej udawać :P Byliśmy pewni, że jak kupiliśmy bilet wstępu, to za darmo można korzystać ze wszystkiego. Jakże się myliliśmy. Już przy samym wejściu na Zuzię czekała ciuchcia, za której przejażdżkę trzeba było zapłacić siedem złotych. Darmowy plac zabaw znajdował się na samym końcu parku. Trzeba przyznać, że świetnie sobie to wymyślili... Dobrze, że przynajmniej kibel był za darmo :P Bo wszędzie indziej trzeba było minimum dwa złote za skorzystanie z toalety zapłacić. Na toaletach majątek można było stracić :P
Mina Kamci mówi sama za siebie :)
Park reklamowano jako "Największą atrakcję na Pomorzu". My byśmy ten napis troszkę skorygowali i nazwali go raczej "Największą porażką na Pomorzu". Zdjęć z "Ocean Parku" mam mało, bo na każdym kroku ręce opadały :P Więc aparat trudno było podnieść :P Jedynie co obsługę parku uratowało od znienawidzenia to fakt, że grał tam jakiś zespół disco polo. I chyba można powiedzieć, że ludzie wydali pieniądze na wejściówki koncert. Nie wyobrażam sobie jak bardzo czują się oszukani turyści, którzy akurat na "koncertowy" dzień nie trafią i zostaje im cieszyć się tylko resztą "atrakcji" :)
A to już kolejny dzień i kolejne atrakcje :) Przynajmniej w lunaparku się dobrze bawiliśmy :)
Połowa naszej grupy opuszczała nas w sobotę, więc wycieczka do Centralnego Ośrodka Sportu Cetniewo była naszym ostatnim wspólnym wypadem:
Ósmy miesiąc w cieniu:
W sobotę ostatnie nasze plażowanie:
Ta ostatnia niedziela, dzisiaj już wyjeżdżamy... Po śniadaniu pojechaliśmy już do Gdyni, bo wieczorem mieliśmy pociąg do domu. Skorzystaliśmy jednak, że mieliśmy jeszcze sporo czasu i wybraliśmy się do gdyńskiego "Oceanarium":
Wyjazd nad morze miło wspominamy :) Muszę powiedzieć, że we Władysławowie dla każdego coś fajnego. Dla leniuchów - plażowanie, a i dla lubiących adrenalinę też coś się znajdzie :) We Władku nie można się nudzić!
No i dla żarłoków raj!
Polecamy restaurację "Pod Papugami", gdzie dają pyszne jedzonko, a obsługę mają błyskawiczną! A najlepsze ciasta i gorąca czekolada w "Cafe Bar Ika" :) Na własnym brzuchu sprawdziłam wieeele barów i restauracji, ale tam najpyszniej! :)
Nasi współwczasowicze:
Czas powrotów:
Przetestowaliśmy. Najlepiej śpi się w walizce! :D