wtorek, 29 listopada 2011

Home, sweet home

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej! :) Stare jak świat powiedzenie, a jakże prawdziwe :) Szkoda, że ten czas nie stanął w miejscu na te parę dni. Szkoda :( Bo jest superfajnie! Ale niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Grafik na mijający tydzień był bardzo napięty :) Już w poniedziałek (wtedy przylecieliśmy) była mała rodzinna imprezka. Wtedy to nadszedł czas na rozdawanie prezentów :) Wszyscy zadowoleni (mam nadzieję :P). Wtorek spędziliśmy na robieniu zakupów. Następnego dnia pływaliśmy w basenie, wygrzewaliśmy się w saunach i masowaliśmy się gorącymi kamieniami w Dworze Kombornia. W czwartek zabraliśmy rodziców na kolację do kaukaskiej restauracji Masis. W piątek rodzinna imprezka (imieniny taty połączone z naszym oficjalnym powitaniem). Koniec godz. 2:00. Sobota - powtórka z rozrywki :) Tylko, że tym razem ze znajomymi. Koniec 2:30. Wszystko uwiecznione na zdjęciach i filmikach. Oj działo się :) Pierwsze słowa Tomka po przebudzeniu się: "Jak to dobrze, że w Norwegii nie ma taniej wódki!" :D Jak to dobrze, że ja nie piję :) Przynajmniej nie czuję się jakby mnie ciężarówka przejechała (nie zdradzę kto się tak właśnie czuł).
Wynik minionego tygodnia - kilogramy zjedzonego jedzenia, setki zjedzonych chipsów, hektolitry wypitej wódki i tysiące całusów oraz przytulanek! :)

Niektóre zdjęcia aż chciałoby się dodać, ale niestety ze względu na wykonywany zawód niektórych osób (i ich nieskazitelną reputację :P) postanowiłam nie być aż taką świnią :)









Są to zdjęcia z piątkowej rodzinnej imprezki. Foto i video relacja z sobotniego spotkania z przyjaciółmi w następnym poście :)

poniedziałek, 21 listopada 2011

No to sru (fru)!

ZERO!...
Odliczanie dobiegło końca, a to oznacza tylko jedno. Że lecimy do domu! Oł je! :) Aż chciałoby się zaśpiewać:
„I’m coming home
I’m coming home
tell the World I’m coming home!...”

Szkoda tylko, że nie mogę zaśpiewać sobie „I'm driving home for Christmas...” ;( Ale to może za rok. Nie może, ale na pewno! :)

A teraz ZADZIERAM KIECĘ I LECĘ! Nie możemy się przecież spóźnić na samolot. O godzinie piątej minut trzydzieści przyjeżdża po nas mąż Nadine i zabiera nas na lotnisko.

Do zobaczyska w Polsce o 11:30 :)

niedziela, 20 listopada 2011

To ostatnia niedziela, jutro się zobaczymy... :D

JEDEN!...
Ostatni dzień harówki za nami! Następny dopiero 2 grudnia :) Ale sobie odpoczniemy, uhuhu :) Nie wierzę, normalnie nie wierzę, że już jutro będę w domu :) Moi rodzice po nas przyjadą na Balice. Śmiałam się z taty, bo kazał mamie wstać jutro o 5 rano i gotować dla nas rosół :) Mama chciała to zrobić dzisiaj, ale tato stwierdził, że do jutra będzie już nieświeży :P Biedna mama :)
Jeszcze tylko ostatnie "dopakowania" i już wszystko na jutrzejszy wylot będzie gotowe.

Muszę szybko pójść spać, żeby szybciej było rano :)

sobota, 19 listopada 2011

Na walizkach

DWA!..
Już spakowani czekamy z niecierpliwością na poniedziałek :) 2 walizki i 2 bagaże podręczne czekają zwarte i gotowe na wylot :) Jedna z nich (ta większa) po brzegi wypchana prezentami. Nie ma się przecież co dziwić - do krainy Świętego Mikołaja od nas rzut beretem :D I podrzucił nam ogromny wór z prezentami. Fakt, że zielony a nie czerwony, ale powiedzmy, że Mikołaj podąża za modą i chciał być eko :)

Poniżej parę zdjęć prezentów, które podrzucił Mikołaj za pośrednictwem swojego Rudolfa :)




A tak było dzisiaj rano (jeszcze w miarę jasno)

piątek, 18 listopada 2011

Odliczanie czas zacząć

TRZY!...
Już niedługo, coraz bliżej! :) I zobaczę rodzinkę. I wykąpię się w wannie. I zjem pierogi, gołąbki i kotlety. I zobaczę znajomych. I mogłabym tak wyliczać aż do jutra, ale że mi się chce spać, to na tym zakończę :P
Tak się cieszę na przyjazd do domu, że od kilku dni zasnąć nie mogę. Nawet myślenie o "czarnej dziurze" nie pomaga. Pewnie się zastanawiacie co do tego ma "czarna dziura", więc już tłumaczę :) Dawno, dawno temu miałam grę komputerową "Różowa Pantera" i tam ta Różowa Pantera miała "czarną dziurę", dzięki której przemieszczała się z jednego miejsca do drugiego przyklejając ją na ścianę i wskakując do niej. I tak jakoś mi się ta dziura spodobała, że za każdym razem gdy nie mogłam zasnąć wyobrażałam sobie właśnie tę "czarną dziurę" i od razu zasypiałam. Żadne liczenie baranów nie pomagało, a "czarna dziura" tak!

A teraz zupełnie z innej beczki :D
1. Tomkowi udało się dotrzeć do domu i obyło się (na szczęście) bez przykrych niespodzianek. Cały i zdrowy, ale zmęczony wrócił "z wygnania" :)
2. Mój tata ma dziś urodziny i z całego serca przesyłam jeszcze raz najlepsze życzenia zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia! Bo jak jest zdrowie to wszystko jest :)
3. Ostatnio cieszyłam się, że mamy śnieg, ale jeszcze w tym samym dniu temperatura poszła w górę i po śniegu nie zostało ani śladu :/ Ale dzisiaj znowu sypnęło, więc jest mała nadzieja, że do jutra nie stopnieje :)

Pozdrawiam wszystkich (jeszcze) z dalekiej Północy :D

środa, 16 listopada 2011

Niech żyje przygoda! :)

W przypadku mojego Tomka przygoda goni przygodę. Ma chłopak prawdziwą szkołę życia (albo przetrwania :P). Wspominałam, że w poniedziałek pojechał "za miasto", ale nie napisałam jak minęła mu podróż, a zapewniam, że było ciekawie i nie obyło się bez niespodzianek :) A więc zaczęło się od tego, że poszedł na przystanek autobusowy z przekonaniem, że o 06:15 odjeżdża autobus do miejscowości, która miała być celem jego podróży. Ale tak się nie stało, bo się okazało, że musi się przesiąść na inny autobus po jakichś 2 godzinach jazdy. A wszyscy wiemy (albo i nie, ale już wiemy), że mój Mężuś nie zna norweskiego, a i z angielskim nie jest zbytnio za Pan brat (chociaż muszę go pochwalić, bo się stara jak może i jestem z niego bardzo, ale to bardzo dumna, że po pierwsze się odważył mówić w obcym języku, a po drugie nauczył się już duuuużo słówek i nie najgorzej mu ta nauka idzie!) Po rozmowie z przemiłym Panem kierowcą dowiedział się, w którym miejscu musi się przesiąść na drugi autobus. Nie było to jednak tak proste jakby się komuś mogło wydawać, bo autobus zatrzymał się na środku ronda i kierowca powiedział mu, żeby się kierował na lewo i szedł prosto. Tak też i zrobił. Ruszył przed siebie w nieznane :) Po drodze zaczepił jakąś kobietę i spytał gdzie tutaj jest przystanek, z którego może ruszyć w dalszą drogę, na co ona odpowiedziała, że nie ma nic takiego, ale wskazała mu miejsce, w którym zatrzymują się wszystkie autobusy. Jeszcze wcześniej dowiedział się od kierowcy, że autobus, do którego musi wsiąść odjeżdża o 11:30, więc miał jeszcze sporo czasu, bo było gdzieś przed 9. Aha, zapomniałam wspomnieć o śnieżycy, która była na zewnątrz, co dodatkowo podnosiło napięcie :P Jak już wyczekiwany autobus w końcu się pojawił, kierowca gdzieś wyszedł i zamiast odjechać planowo o w pół do dwunastej, wyjechali parę minut przed południem. Tomek myślał, że to już koniec perypetii, ale niestety się grubo mylił :P Bo po przejechaniu około 40 minut, kierowca ogłosił jakiś komunikat (oczywiście po norwesku) i autobus zawrócił. Okazało się, że droga była nieprzejezdna i musieli się wracać prawie do miejsca, z którego wyruszyli i jechać dużo dłuższą drogą, żeby minąć przeszkodę. Gdy już wreszcie dotarł do celu, jakim była jednostka wojskowa, zegar wybił czternastą. Więc łatwo obliczyć, że podróż trwała "jedyne" 8 godzin! A miejscowość oddalona jest tylko o 120 km od miejsca, w którym mieszkamy :P Ale to nie koniec przygód Tomka... Żeby tego było mało, żołnierze nie chcieli go wpuścić na bramie, bo nie miał przepustki :P Na szczęście po kilku telefonach do pracodawcy i rozmowie strażników z jednym ze współpracowników Tomka udało się to jakoś załatwić. Gdy już dotarł do swojego mieszkalnego baraku miał do wyboru "apartament" bez ciepłej wody albo "apartament" bez światła :) Po chwili namysłu wybrał ten z ciepłą wodą, lecz bez światła. Mój "MacGyver" żarówkę wykręcił z korytarza i miał i ciepłą wodę, i światło :)
I takim to sposobem zakończył się (długi dla Tomka) poniedziałek pełen (nie do końca miłych) przygód...
Chciałabym powiedzieć, że na tym się skończy pełna niespodzianek podróż Kartonika, ale nie... Powrót będzie jeszcze bardziej skomplikowany :P Bo musi jechać dwoma autobusami, a na końcu... płynąć statkiem :D Zobaczymy co się jutro wydarzy :P Oby tylko obyło się bez tych złych przygód. I jaki morał z Tomka wycieczki? "Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni!" :)

wtorek, 15 listopada 2011

"What a beautiful day..."

Dookoła biały puch! Lubię to! Od wczorajszego dnia mamy upragniony śnieg! :) Budzę się, a za oknami BIAŁO! W związku z nadejściem długo oczekiwanej zimy sezon odśnieżania uważam za otwarty!
Niesamowity widok :) Cieszyłam się jak dziecko, które widzi śnieg po raz pierwszy w swoim życiu.
Idąc przez las czułam się trochę jak w bajce o Kubusiu Puchatku (nie wiem dlaczego akurat z tym mi się skojarzyło, hehe).

Wszystko pokryte grubą warstwą śniegu, kilka śladów jakichś zwierzątek (identycznie jak na tym obrazku). I tym sposobem zniknęła pod śniegiem moja ścieżka w lesie ;( Muszę teraz uważać, żeby się nie zgubić jak będę przebijała się przez zaśnieżony lasek do pracy :P

Tomek na wygnaniu :P Wczoraj pojechał do jednostki wojskowej do pracy i wraca dopiero we czwartek. Więc ja znowu sama :/ Ale na szczęście czas szybko leci dzięki mojej mamie :) Ciupiemy razem na kurniku w "literaki" i "tysiąca". I tym sposobem dzień szybciutko mija :) Ani się obejrzę, a tu już trzeba kłaść się spać :P Oby do poniedziałku! :D Bo w poniedziałek lecimy do POLSKI!!!

piątek, 11 listopada 2011

11.11.11.

Nie wiem dlaczego, ale taka data jak dzisiejsza wzbudza we mnie może nie tyle strach, co pewien niepokój. Ciężko jest mi wytłumaczyć przyczynę moich lęków :P Być może jest to związane z tym, że wpajano nam, że liczby posiadają własną symbolikę i można je interpretować na różne sposoby. I tak, na przykład, 4 wyglądem przypomina krzesło, 2 łabędzia, a 1 nie wypada najlepiej w tym zestawieniu, bo to wypisz wymaluj kosa :/ A kosa nie jest kojarzona jako coś dobrego. Zabrzmiało niezbyt optymistycznie, wiem, ale jakieś takie czarne myśli chodziły mi po głowie. Mam tylko głęboką nadzieję, że nic złego się nie wydarzy. Wenę do tego posta dostałam w drodze do pracy i swoje "złote myśli" zapisywałam w telefonie, żeby nie zapomnieć :) Jak dotąd nic się nie stało (odpukać w niemalowane:P). Nic na to nie poradzę - przesądna jestem i tyle :P Wierzę w magiczną moc czterolistnej koniczyny, przynoszącej szczęście podkowy i szczególną moc kominiarza :) Jak najbardziej wierzę też w moc spadających gwiazd, które pomagają w urzeczywistnieniu naszych marzeń :) A żeby równowaga w przyrodzie została zachowana, to wierzę też w te złe znaki, takie jak czarny kot przechodzący drogę, przejście pod słupem czy drabiną :P I nigdy się nie wracam, bo wiem, że to przynosi pecha! A jak nie mam wyjścia i muszę się wrócić, to zawsze siadam, żeby odczarować pecha :P Taka już sobie jestem DZIWNA JA :D




Zdradzę Wam jeszcze jeden sekret :P Wierzę w Świętego Mikołaja i Zębową Wróżkę :P

A wracając do normalnego życia to niedawno wróciłam z pracy, Tomek robi mielone (u mnie w domu nazywane "sznyclami") i idę się umyć, bo pewnie niezbyt ładnie pachnę :P

czwartek, 10 listopada 2011

"Ciasteczkowy potwór"

Byliśmy 2 godzinki u naszej norweskiej solenizantki :) Była kawa, soczek i mnóóóóstwo placków :D Czas mile spędziliśmy w towarzystwie Amy i jej dalekiej krewnej (która za rok też skończy 80 lat), pogadaliśmy, pośmialiśmy. Tak wielka różnica wieku wcale nie była przeszkodą, aby się dobrze bawić. Trochę czułam się jak w tym angielskim serialu "Co ludzie powiedzą" :P Tak się ojadłam słodkiego, że chyba nie zerknę w stronę słodyczy przez najbliższe parę dni. No może przesadziłam z tymi paroma dniami, ale do jutra na pewno się wstrzymam z jedzeniem czekoladek :) Nawet Tomek wymiękł :P Kilka razy zdarzyło mu się odmówić kolejnej porcji ciastek (a on kocha słodkie!). Ale za to w jedzeniu słodkiego Amy nie ma sobie równych! Ile ona tego zjadła, to głowa mała! Wcinała jedną porcję za drugą, a jak już zjadła każdego placka po trochę (ja miałam dość po zjedzeniu 3 :P) to zabrała się za cukierki :) Kobieta jest nie do pokonania (a chuda jak patyk!). Prawdziwy "ciasteczkowy potwór" :D Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Obiecany post jest, więc z czystym sumieniem mogę iść spać :) Dobranoc, pchły na noc...

środa, 9 listopada 2011

Ciemność, widzę ciemność :P

I znowu się opuściłam w pisaniu. Po części to moja wina (bo pisanie bloga przegrało z oglądaniem Skazanego na śmierć

- to nic, że już 3 razy widziałam wszystkie sezony :P), a po części braku internetu, bo coś się zawiesiło i nie mieliśmy dostępu do internetu przez dwa czy trzy dni. Ja wcale nie jestem dziwna :P Albo może troszkę, bo jak Wam powiem ile razy obejrzałam Titanica, to chyba jednak sama się nad sobą zastanowię :) A obejrzałam go jedyne... 17 razy :P Jedyne co mnie (może) usprawiedliwia to fakt, że Titanic miał tylko jeden odcinek :)

U nas po staremu. Żyjemy i dobrze się mamy, choć powoli przysłania nas ciemność. Zostało tylko kilkanaście dni, w których będziemy mogli oglądać światło. Wychodząc do pracy widzę ciemność. Wracając z pracy - zgadnijcie co widzę :P Też ciemność :P I tak będzie jeszcze niestety bardzo dłuuuuugo :/ Ale pijemy tran i witaminkę C, więc damy radę :D Przeżyjemy mrok! Bo kto, jak nie my?! :)

Dzisiaj obchodzi 80 urodziny nasza znajoma. Na tą okazję upiekłam placka (taki niby tort :P) i zanieśliśmy go razem ze skromnym prezentem do domu Amy. Zaprosiła nas na jutro na świętowanie, bo dzisiaj w gościach ma tylko swoje sąsiadki :) Szkoda mi jej, bo sama jest. Ani męża, ani dzieci. Jedynie kogo ma to siostrę, która i tak mieszka gdzie indziej. Samotność jest straszna, a przede wszystkim w północnej Norwegii, gdzie noc polarna może doprowadzić do depresji i nie tylko. I wcale mnie nie dziwi fakt, że jest tu pełno szpitali psychiatrycznych. Pewnie jakbym tu mieszkała całe życie to też bym się tam znalazła :P

Jutro jak wrócę od Amy to napiszę coś więcej :) A teraz żegnam wszystkich i życzę dobrej nocki :D

środa, 2 listopada 2011

Wieczór z ... termoforem :P

Dzisiejszy wieczór spędzam w towarzystwie różowego termoforu pożyczonego od Patrycji :) Fajna sprawa taki termoforek, a jak grzejeeee! :) Idealnie pasują mi teraz słowa zaczerpnięte z "Lokomotywy" Juliana Tuwima:
"Buch - jak gorąco!
Uch - jak gorąco!
Puff - jak gorąco!
Uff - jak gorąco!..."

Zafascynowana, niosącym ulgę moim lędźwiom, działaniem owego przedmiotu weszłam na Allegro i znalazłam kilka fajnych modeli. No i kliknęłam "Kup teraz" i pewnie w przyszłym tygodniu dojdzie do mojej mamy moja przesyłka :) Zamówiłam taki słodki z czerwonym serduszkiem. O taki:

W pracy przeszłam samą siebie i wyczyściłam 60 łazienek! Teraz już się domyślacie po co mi termofor :P Na moje bóle :) Ale mam nadzieję, że niedługo już będą tylko wspomnieniem...

Tomek wraca jutro w nocy, więc jeszcze jeden samotny wieczór. Głupio tak jakoś samej siedzieć. W pierwszą noc nie mogłam zasnąć, a jak już mi się udało, to mi się takie pierdoły śniły, że lepiej nie mówić. Zresztą dziś też nie miałam lepszych snów, bo mi się cmentarz śnił :/ Masakra.

Więc życzę sobie i (Wam też) KOLOROWYCH snów!!! :D