środa, 31 sierpnia 2011

M jak Mieszkanie (albo Magazyn :P)

Wczoraj nastąpił ten historyczny dzień, w którym przeprowadziliśmy się o jakieś 100 metrów od akademika. Teraz mieszkamy w dwupokojowym mieszkaniu z kuchnią i łazienką, z zewnątrz przypominającym trochę opuszczony magazyn :P Muszę przyznać, że nie jest ono pierwszej młodości i trochę zajeżdża jakimś grzybkiem, ale ogrzewaną podłogę w łazience ma :) No i jakie widoki z okna z salonu! Wprost na fiordy!

Uuu, Tomek właśnie zalał łazienkę :/ I pyta mnie, czy jak ja brałam prysznic to też tyle wody na podłodze było :P Ale niestety moja odpowiedź była przecząca. U mnie wszystko było suche :) Myślałam, że to coś poważnego, że może się coś zatkało, ale Tomek spokojnym głosem powiedział, że to jest tak jak i podczas powodzi, jak za duży strumień wody to nie nadąża wpadać do dziury i dlatego wylało na łazienkę :P Ale jakoś mnie to nie pocieszyło :)

Jutro postaram się porobić kilka zdjęć naszego mieszkania, żebyście mogli zobaczyć jak teraz Pudełka mieszkają :)

piątek, 26 sierpnia 2011

Patrząc w otchłań...

Coś ostatnio zaniedbuję się w pisaniu bloga, a to wszystko przez to, że po 7 godzinach patrzenia "w otchłań" (czyli czyszczenia kibli :P) nie mam siły na nic. Przychodzę z hotelu, biorę prysznic, leżę, leżę i dalej leżę :) Od czasu do czasu Tomek namówi mnie na partyjkę tysiąca albo zmusza mnie do oglądania wszystkich części "Piratów z Karaibów" :) A wracając do pracy pokojówki, to w sumie nie jest źle. Wiadomo, że sprzątanie łazienek czy pokoi hotelowych do najprzyjemniejszych rzeczy nie należy (np. ostatnio sprzątaliśmy pokój narkomana :/) , ale przynajmniej duża kasa z tego jest, a i zawsze można przynieść do domu coś, co goście zostawili. Więc trafi się co jakiś czas coś fajnego. Na przykład dzisiaj przyniosłam banany, brzoskwinię, sałatkę z buraków, bułki, piwo, jogurt, sok jabłkowy, balsam do ciała, szynkę i zestaw plastrów :P I oczywiście wszystko świeże i oryginalnie zapakowane :)

U nas pogoda rewelacyjna, cały czas słońce świeci, grzyby rosną (nawet prawdziwki już się pokazały) i już odliczam czas do przeprowadzki :D
Tomek do pracy poszedł dziś dopiero na 17:30 i zrobił pyszniutki obiad. Zaserwował dorsza w cieście i talarki :) Mmmm, pychotka.

Pozdrowienia ze słonecznej Północy, gdzie wreszcie w nocy jest ciemno! :*

środa, 17 sierpnia 2011

Koniec życia na walizkach!

Wspominałam już, że jestem szczęściarą? Na pewno! I znowu nam się wszystko udaje! Z dnia na dzień mamy coraz więcej pracy, a żeby tego było mało, to jeszcze znaleźliśmy mieszkanie! :D Wreszcie będziemy mogli się rozpakować, bo do tej pory wszystkie nasze rzeczy leżą w walizkach :P Bardziej przypominamy Rumunów niż Polaków :) Ale dzięki Bogu wszystko się zmieni już 31 sierpnia! Jupi! :)


Wprawdzie mieszkanie, które wynajęliśmy do najpiękniejszych nie należy, ale liczy się, że mamy dach nad głową. A zima już się powoli zbliża, więc niezbyt fajnie byłoby spać na śniegu w namiocie :) Budynek z zewnątrz jest masakryczny, ale w środku niczego sobie! A wszystko dzięki Norweżce, którą poznałam w hotelu. Rozmawiałam z nią kiedyś i w czasie rozmowy wyszło, że szukamy mieszkanka, a ona na to, że wyjeżdża na studia do Francji, i że możemy wynająć mieszkanie, w którym ona obecnie mieszka. Co się okazało, to mieszkanie należy do jej babci, więc poprosiła ją, żeby wynajęła je właśnie nam i się udało!!! Rewelacja, bo tutaj strasznie ciężko jest cokolwiek znaleźć, a do tego przyjechało ponad 1000 studentów, dla których zabrakło miejsca w akademikach i nie mają gdzie mieszkać. Więc konkurencja ogromna, ale na szczęście się udało :)

A jeśli chodzi o pracę, to Tomek wczoraj skończył jedną pracę i dostał sms czy jest zainteresowany pracą na kilka dni na wyspie oddalonej od nas o 100 km. No i się zgodził i pojechał dzisiaj rano :) Będzie pracował na szczycie jakiejś góry, ale nie wiem dokładnie na czym ma polegać ta praca. Wiem tylko, że ma to coś wspólnego z wiatrakami. Ja też wreszcie ruszyłam z pracą (już myślałam, że się nie doczekam aż zadzwonią) i od jutra wracam do hotelu :)

Wczoraj byłam na spotkaniu dla byłych zagranicznych studentów tutejszego uniwersytetu i jest szansa, że pomogą w znalezieniu pracy w wyuczonym zawodzie, więc by było zarąbiście... Ale nie zapeszajmy... :) Poczekamy, zobaczymy :D

wtorek, 16 sierpnia 2011

(Roz)Gwiazda wieczoru

Wczoraj Tomek szybciej wrócił z pracy, a że pogoda była cudna (nareszcie prawdziwe lato! Fakt, że pewnie tylko kilka dni, ale dobre i to!), to postanowiliśmy nie siedzieć w domu. Ja chciałam wybrać się na piknik, a Tomek na ryby i nastąpił maleńki konflikt interesów, który szybko rozwiązaliśmy, bo połączyliśmy obie te rzeczy :) Wyszło na to, że poszliśmy na doki, siadłam na reklamówce, wyjęłam ciasteczka, czekoladę oraz jogurt i zaczęłam jeść. Tomek zabrał się za łowienie i już po paru minutach (nie wiem czy zdążyłam wszamać przynajmniej ze 2 ciasteczka) miał oooogromnego dorsza (65 cm):


Potem złowił jeszcze kilka innych, ale większości z nich zwracał wolność, bo stwierdził, że "małych" sztuk nie ma co brać. Się wycwanił chłopak, bo na początku braliśmy ryby nawet 10 cm, a teraz wyrzuca 40 cm :P

Pozazdrościłam Tomkowi (zrezygnowałam nawet z jedzenia ciasteczek) i postanowiłam też coś złowić. Wymyśliłam, że jak zarzucę pierwszy raz to w zależności jakiego ryba będzie rozmiaru, to tak mnie Tomek kocha :P Tomek trochę się zestresował, ale ku jego i mojemu zdziwieniu wyciągnęłam rybę! Wprawdzie nie była kolosalnych rozmiarów, ale zawsze jakaś była :) Postanowiłam dać mu drugą szansę i zarzuciłam jeszcze raz. I co wyłowiłam z dna morza?! Rozgwiazdę! :)
Czyli z tego wyszło, że Tomek mnie jednak bardzo kocha, bo rozgwiazda jest milion razy fajniejsza niż dorsz! <3 A o to moja piękność (która śmierdząc suszy się na oknie):



A tutaj jeszcze kilka zdjęć z wczorajszego pikniku :)


piątek, 12 sierpnia 2011

Znalezione nie kradzione :D

Dzisiejszy dzień należał do bardzo udanych :) Sprzątając zasyfioną akademicką kuchnię znalazłam 2 nowe torebki, adidasy i sandałki. Jedna z torebek od razu wpadła mi w oko! Po chwili zastanowienia poszłam poradzić się dziewczyn (też Polek), które mieszkają piętro wyżej, co mam w takiej sytuacji zrobić. A dziewczyny jak to dziewczyny jednogłośnie stwierdziły, że jak leży we wspólnej szafce i nikt do tej pory tego nie wziął, to z pewnością mogę sobie to znalezisko przywłaszczyć :) A że jestem miła, to podzieliłam się z nimi. Sandałki i adidasy dałam Patrycji, a czarna torebka dostała się Joli. Dla siebie zostawiłam torebkę firmy Friis & Company :) Po powrocie do pokoju od razu siadłam na internet i próbowałam zapytać "wujka google" ile taka torebka kosztuje (przypominam, że jest nowiusieńka). Nie zajęło mi to zbyt długo, bo jak wpisałam markę torebki, to bez problemu ją znalazłam. I wiecie ile kosztuje?! 45 funtów, co w przeliczeniu na złotówki daje coś ponad 200 zł!!! A tak wygląda moje znalezisko (w rzeczywistości prezentuje się o wiele ładniej) :)





A to jeszcze nie koniec moich znalezisk :P Znalazłam jeszcze kilka butelek i puszek o łącznej wartości 25 NOK (czyli ok. 13 zł). Jako, że Norwedzy bardzo dbają o środowisko i starają się produkować jak najmniej śmieci, to wszystkie butelki i puszki są zwrotne. Więc oprócz tego, że mam torebkę, to jeszcze trochę grosza wpadnie :D Jednym słowem sprzątanie się opłaca :)

Najlepsze jest to, że niecałe 2 godziny wcześniej jedna Nepalka wróżyła mi z dłoni i zobaczyła jakąś rybę na moich liniach, co według niej oznacza szczęście. No i widzicie jak przepowiednie szybko się sprawdzają! :) Ale mam nadzieję, że nie wszystkie sprawdzą się w 100% :P Bo wywróżyła mi jeszcze... 6 dzieci! :)

Wycieczka na Tromsdalstinden ^^^ 31.07.2011

W ostatnią niedzielę lipca wybraliśmy się z czterema Polakami (i małą estońską suczką o imieniu Loci) w góry. Naszym celem był najwyższy szczyt w okolicy Tromso – Tromsdalstinden (1238 m n.p.m.). Może i wysokość nie jest zbyt imponująca, ale muszę zaznaczyć, że my jesteśmy przy samym morzu, więc musieliśmy wchodzić „od zera”. Jak tylko dowiedziałam się na jaką wysokość mamy wejść, to już na samą myśl miałam dość :) Ci, którzy mnie znają to wiedzą, że chodzenie po górach nie należy do rzeczy, które uwielbiam :P Przekonali się o tym Zuzka i Knurek podczas naszej wyprawy na Tarnicę :P Ale ku mojemu zaskoczeniu (nawet Tomek był w szoku, że nie narzekałam aż tak bardzo) udało mi się dojść na sam szczyt! I nie żałowałam, że dałam się namówić na tę wycieczkę, bo widoki były niesamowite! Pogoda nam dopisała. Słoneczko świeciło, ale nie było za gorąco, zero wiatru (dopiero na szczycie) i bezchmurne niebo. Po prostu bajka :)

Grzegorz (łysy organizator naszej wycieczki) wybrał dla nas najtrudniejszą trasę. Wchodziliśmy 4 godziny, a schodziliśmy wcale nie dużo krócej, bo aż 3 godziny! W sumie to nie wiem co było gorsze, wejście czy zejście, bo wybrał dla nas „skrót”, na którym prawie zginęliśmy :P Do tej pory pamiętam te spadające na nas głazy... :/ Myślałam, że ducha wyzioniemy, ale było, minęło i ... na szczęście żyjemy! :)

Oprócz zdjęć zrobionych Tomka telefonem, pozwoliłam sobie dodać kilka zdjęć zrobionych aparatem Macieja. Mam nadzieję, że się za to nie obrazi :P





To co ja lubię najbardziej, czyli jedzenie :) I to z jakimi widokami :D








Ciekawa jestem kto zaproponował skoki... :P




No i wspomniane wyżej "śmiercionośne głazy" :/








Plenerowo

Jak już wróciłam pamięcią do dnia ślubu, to może powrzucam jeszcze kilka zdjęć z pleneru.
Zrobiliśmy go jakiś tydzień po weselu w przeciągu chyba dwóch godzin. Najpierw pojechaliśmy na złom do Miejsca Piastowego, potem do szklarni kwiatów w Korczynie (pech chciał, że właściciel dzień wcześniej ściął kwiaty, a nowe jeszcze nie urosły), następnie wróciliśmy do Krosna i zajechaliśmy pod starą fabrykę niedaleko „Zetki”, zaraz po tym na garaże na „Guzikówce” i na koniec na lotnisko (które bardziej przypomina wybieg dla baranów niż lotnisko).

Jeśli chodzi o fotografa (www.maciejkondera.pl), to oczywiście Tomek musiał nas zbłaźnić podczas pierwszego spotkania z nim :) Po pytaniu: "Dlaczego akurat mnie wybraliście?" Genialny Tomek, długo się nie zastanawiając, powiedział: "Bo jesteś najtańszy!" <ściana> A żeby sprostować powiem, że to wcale nie prawda!!! Maciek wcale nie był najtańszy :), nawet powiedziałabym, że do tanich też się nie zaliczał i był jednym z tych najdroższych :) Ale za to zrobił śliczne zdjęcia! ;)
Więc Maćku, dzię-ku-je-my :P















Aaa, zapomniałabym o najlepszym. Czyli... sukience :D Opinie moich domowników co do sukienki były przeróżne – kwadratowe i podłużne, jedne dobijające, drugie mniej, ale najbardziej suknia podobała się mi i mojej mamie, więc byłam zadowolona! :)
Moja siostra jak zobaczyła suknię stwierdziła, że wygląda jak "zżółknięta firanka". Dla niewtajemniczonych dodam, że suknia była (mówię była, bo już ją niestety sprzedałam) koloru kości słoniowej z francuskich koronek :) Mojej drugiej siostrze suknia bardzo się podobała. "Ale" jednak musi być:) Mówiła, że muszę sobie cycki wypchać, bo wyglądam jakbym szła do komunii (z czym się zgadzam niestety) ;) Ale komentarza mojego taty nic nie przebije :P Bardzo spodobał mu się pokrowiec na nią i stwierdził, że wystarczy wyciąć otwory na ręce i szyję, i suknia gotowa :) Ale to i tak dobrze, bo dzień wcześniej miał wizję sukni ślubnej z prześcieradła, więc od pokrowca do sukni już droga była niedaleka :)

czwartek, 11 sierpnia 2011

No one can take THE MEMORIES from me...

4 września minie pierwsza rocznica naszego ślubu. Jak ten czas szybko leci... Pamiętam jak dziś tę słoneczną sobotę (dla tych, których tam nie było przypomnę, że cały tydzień deszcz padał, a w sobotę piękne słońce świeciło, po czym w niedzielę znowu wrócił deszcz), a to już rok mija. Człowiek się starzeje, a nawet nie wie kiedy :) Nie da się ukryć, że ćwierćwiecze zbliża się wielkimi krokami :)

Byłam chyba jedyną Panną Młodą, która się nie denerwowała, normalnie no stress i relax take it easy :) A żeby równowaga w przyrodzie została zachowana, to nadrabiał Pan Młody wraz ze Świadkiem. W sumie to nie wiem, który się bardziej stresował :) Ale chyba skłaniałabym się ku Świadkowi, który cały się trząsł prowadząc mnie do ołtarza, hehe.

Podczas przysięgi mój Tomek ślubował miłość, wierność i uczciwość małżeńską książce a nie mi, a mnie to tak bawiło, że wszyscy tylko czekali aż wybuchnę śmiechem. Ale jakoś się powstrzymałam. Więc już podczas nakładania obrączek mówię mu: „Mów do mnie, a nie do książki”, no i wziął sobie do serca i później już był odwrócony w moją stronę. Na ślubie śpiewała nam moja kuzynka Liwia. Mmmm, anielski głos. Tomek biedny ze wzruszenia co chwilę płakał. Raz nawet mówi do mnie: „Daga, weź powiedz Liwii, żeby przestała śpiewać, bo się znowu popłaczę” :) Mój wrażliwy mężuś :)

Wesele (będę nieskromna) było rewelacyjne!!! Po prostu cud, miód i orzeszki, pomijając oczywiście brzydki wystrój sali. Na pierwszy taniec wybraliśmy piosenkę Ronana Keatinga „When you say nothing at all” Drugi taniec chcieliśmy, żeby zatańczyli wszyscy (na prośbę zestresowanych świadków) i tak się właśnie stało. Sala wypełniła się po brzegi! Byłam w szoku, zresztą jak i pozostali, bo na wszystkich weselach, na których byłam ludzie zaczynają tańczyć dopiero po wypitej flaszce i jak jest już ciemno. A tu, proszę jaka miła niespodzianka! A wszystko za sprawą „Acapulco” i niesamowitych gości :)

Oj, miło powspominać, bo na prawdę było suuuuper.

Wesele = poświęcenie :) Dlaczego?
Bo Tomek, żeby kupić wódkę (140 butelek) musiał sprzedać swojego ukochanego Golfa :P Ale cóż, trzeba się poświęcić dla sprawy :D

A poniżej kilkanaście zdjęć ze ślubu i wesela.






























































THE END :)