Siedzę w domu i tylko wymyślam :) Wczoraj obiecałam pokazać, co zagościło w mojej głowie. Ta dam!:
Szału nie ma, wiem :P Ale mi się podoba :) Napis znajduje się na ścianie w jadalni i nie jest jeszcze skończony, bo miałam stare markery, a ściana jest chropowata, ale może kiedyś będzie ładniejszy :P Liczę na to :) Pomysł na taki napis znalazłam na jakichś stronach o dekoracji wnętrz. Znalazłam dwa, a że nie mogłam się zdecydować który ładniejszy, złączyłam je w jedno. A te balony to wiszą jeszcze z urodzin Ulki (już ponad miesiąc) i nikomu nie chce się ich ściągnąć :)
Odkąd siedzę na chorobowym, jakoś nie mogę się odnaleźć. Nawet nie wiem, jaki jest dzień tygodnia. Dałabym sobie rękę uciąć, że dziś mamy wtorek, a tu mi mama mówi, że czwartek. Cosik mi się wydaje, że te dni za szybko uciekają. One uciekają, a my się starzejemy :) Więc trzeba zacząć o przyszłości myśleć :) Marzy mi się chatka w lesie i jacht nad Soliną. Może kiedyś... :D Ale teraz czas wrócić na ziemię i zająć się czymś pożytecznym. Od rana się tylko relaksujemy :) Obudziło nas piękne słońce i wybrałam się z mamą na spacer. Chciałyśmy nazbierać trochę grzybów, ale niestety do domu wróciłyśmy z marnymi trzema czy czterema kozakami. Dzisiaj grzybobranie się nam nie udało, ale za to trochę słońca wchłonęłyśmy :) Chwilami nawet szłam w bluzce na szelkach! Taki moment nie zdarza się często. W tym roku może ze 3 razy mogłam założyć (przynajmniej na parę minut) coś letniego :P Porażka normalnie :P I zdjęcia nam się udało pstryknąć:
Teraz mam "pomysła" i idę go realizować :D O tym co z tego wyszło, dowiecie się w następnym odcinku :) Jeśli oczywiście coś wyjdzie, hehe.
Nie mamy już Vectry :( Głupi jesteśmy, bo zamiast się cieszyć, że sprzedaliśmy auto, to nam smutno :P Przyzwyczailiśmy się do niej... Pocieszyć się możemy tylko faktem, że trafi w dobre ręce. Kupcem okazał się kolega mojej mamy z pracy, który dowiedział się, że sprzedajemy samochód od mojego taty, który to z kolei pod nieobecność naszej mamy żywi się w restauracji :) I tam też spotkał potencjalnego kupca, a że tato jest znany z tego, że każdemu napotkanemu opowiada swoje historie, to i temu Panu nie udało się uniknąć konwersacji :) I takim to sposobem nie jesteśmy już posiadaczami Opelka :( Wszystko szło w błyskawicznym tempie. Kupcy przyjechali, auto im się spodobało, umowę wczoraj podpisali, pieniądze dzisiaj przelali i auto mają dzisiaj odebrać. Nie obyło się bez drobnych perypetii, ale najważniejsze, że już jest dobrze. Tylko Vectry szkoda. W ogóle wszyscy nas opuszczają. Najpierw Nadine i Reik, a teraz nasza kochana Vectra. Pecha mamy :/
A tak schodząc na te milsze tematy, to dzisiaj miałam kolejną wizytę u położnej i wszystko jest w jak najlepszym porządku :) Tomek był ze mną, bo była mowa o porodzie, a że on będzie w nim uczestniczył (czy tego chce czy nie :P Myślę, że chce, ale jak nie chce, to i tak go zmuszę :P), to położna prosiła, żeby przyszedł i posłuchał co nieco. Przy okazji usłyszał bicie Zuziowego serducha ♥ Trochę się przeraził, jak położna powiedziała mu, że może przeciąć pępowinę, jeśli tylko będzie chciał :D Chyba w tym momencie do niego doszło, że zostanie tatą :)
I nadeszła niedziela (długo wyczekiwany dzień odpoczynku przez Tomka). Wczoraj niby miał wolne, ale nie miał kiedy odpocząć. Za to dzisiaj sobie odbije :) Wstaliśmy o 11 i dzień zaczęliśmy od zjedzenia parówek z Polski. Mama zabrała się za gotowanie rosołu i robienie domowego makaronu do niego. I tym sposobem zabrała Tomkowi ostatnie jajka z lodówki :) A marzył o jajecznicy :P Tomek z kolei wziął się za robienie drugiego dania. A wymyślił shoarmę :) Wprawdzie nie będzie to shoarma ze Sphinx'a, ale może chociaż w jakimś stopniu będzie ją przypominała. Do tego frytki i "Sos Tysiąca Wysp" i jakieś 2 kg do przodu :P A za co ja się zabrałam? Za jedzenie sernika z borówkami, zrobionego wczoraj przez Ulę :) Lubię ten podział obowiązków, hehe.
W sumie to miałam wczoraj jeszcze coś napisać, bo nie wróciliśmy późno, ale mi się już nie chciało. Doszłam do wniosku, że dzisiaj coś naskrobię. No więc, udało nam się szczęśliwie dojechać i wrócić ze Szwecji. Obyło się bez żadnych niemiłych niespodzianek. Najbardziej baliśmy się o auto, ale dało radę! Szwecja okazała się dużo brzydsza niż Norwegia, a droga przez nią nudna. Jedyne co zasługuje na plus to niższe ceny w sklepach. Udało nam się znaleźć kilka minut w Kirunie i skoczyliśmy na zakupy. Nadine nam powiedziała, że w Szwecji mięso jest dużo tańsze niż tu, więc z rady skorzystaliśmy i wracaliśmy do domu z kilkoma (albo i kilkunastoma) kilogramami mięcha w bagażniku :) Stąd te dzisiejsze rarytasy na obiad :) Po drodze zakochałam się chyba z dwadzieścia razy w norweskich domkach zbudowanych na szczycie jakiejś góry niedaleko granicy ze Szwecją. Strasznie żałuję, że nie wzięłam ze sobą aparatu! Też chcę mieć kiedyś takie cudeńko! Ale jeszcze chyba dużo kibli muszę posprzątać, żeby na takie coś zarobić :P Ale marzenia trzeba mieć :) I tym optymistycznym zdaniem zakończę pisanie i siadam do kart, bo już na mnie czekają.
A to dla tych co wczoraj popili, a jutro do roboty :P
Zapomniałabym o najważniejszym! Dziś 26-sty, a to oznacza, że jeszcze równy miesiąc i Zuzia wychodzi :) Zaczynam odliczanie! :D
Jutro wybieramy się w jednodniową podróż. Kierunek ---> Szwecja, a dokładniej mówiąc - Kiruna, najbardziej wysunięte na Północ szwedzkie miasto. Cel - zawieźć Nadine :( Niestety nadszedł ten smutny dzień, w którym Nadine mnie opuszcza. Nie wiem czy pisałam o tym wcześniej, ale tak w skrócie mówiąc, firma jej męża zlikwidowała oddział na wyspie i byli zmuszeni przeprowadzić się do Sztokholmu, gdzie Reik dostał pracę. Szkoda, że musieli wyjechać! Będziemy za nimi tęsknić! Ale obiecali odwiedzić nas w przyszłym roku. I my też, mam nadzieję, wybierzemy się do nich w odwiedziny :) A więc czeka nas jutro dłuuuga podróż. Mam nadzieję, że dojadę i nie urodzę przedwcześnie w samochodzie :) A teraz idę się myć i spać.
Zaczynam coraz częściej zastanawiać się jak nasza (już nie powiem "moja", bo Tomek zwrócił mi uwagę, że Zuzanna nie jest tylko moja) Kruszynka będzie wyglądać. Czy poda się do mnie i będzie miała wielkie odstające uszy, a może będzie miała nos po Tomku? A może odziedziczy coś po dziadkach? Albo, nie daj Boże, będzie wredna po mojej świętej pamięci prababce Weronice. Jedna osoba, która tę cudowną cechę odziedziczyła już stąpa po tej ziemi :P A zresztą ja się zastanawiam jaka ONA będzie, a przecież nie mam pewności czy to w ogóle będzie ONA :D A może ON. Do końca nie będziemy mieli stu procentowej pewności co do płci dzidziusia. Przecież miałam robione tylko dwa USG (w tym pierwsze w 13 tygodniu, a drugie w 21). To właśnie podczas drugiego USG lekarze stwierdzili, że to dziewczynka. A jak się mylili? Nie wykluczone :) Jestem taką "Kinder niespodzianką" :) Określenie pasuje idealnie, bo przecież brzuch przypomina wyglądem jajko, a Ty nie wiesz co masz w środku :) No i najważniejsze - z niecierpliwością czekasz na otwarcie :)
Jakie wnioski z mojego wywodu? Co by nie było (a właściwie kto), Zuzia czy nie Zuzia, będzie dla nas i tak naj, naj :)
Nic tylko jemy. No i tyjemy :) Wczoraj pierogi z kapustą i grzybami, dzisiaj barszcz czerwony i pyzy, a teraz tortilla. No i w międzyczasie wędzony łosoś. Nie wspominając już o czereśniach i winogronie. Mieszanka wybuchowa :) Oj chyba zaraz pęknę z przejedzenia.
Po chwilowej przerwie wracam do pisania. Znalazłam chwilę tylko dla siebie :) Nasz dom opuściło dzisiaj 3 osoby, moje siostrzenice i mój tata. Została tylko moja mama, która zostaje z nami do 17 października, żeby pomóc nam w pierwszych tygodniach po urodzeniu. W końcu kto się na tym lepiej zna, jak nie mama :) Zawsze coś podpowie i doradzi. Już trochę dzieci odchowała, więc zna się na rzeczy :) Nie unikniemy pewnie też różnicy zdań, ale sielanki nie może być cały czas :P Najgorsze będzie powstrzymanie jej od sprzątania. Ona cały czas chce coś robić, normalnie oszaleć można :D Jest niczym Terminator :) Nie możemy nawet na chwilę zostawić ją samą, bo zaraz coś wynajdzie do zrobienia. Nie usiądzie na tyłku i nie odpocznie! A przecież po tylu latach totalnej harówki należy jej się jakiś odpoczynek! Już mówiłam, że jest gorsza niż dziecko?! Raz gdzieś pojechaliśmy z Tomkiem (dosłownie na chwilę) i zapobiegliwy mężuś mój (przecież przezorny zawsze ubezpieczony) przypiął odkurzacz (kłódką od roweru) do kaloryfera w korytarzu, żeby mamie czasem nie przyszło do głowy (po raz kolejny) sprzątać. No i jak z tego wybrnęła?! Podłogę wysprzątała... mopem! Normalnie nie można jej zostawiać samą w domu, no nie można :/
Paszczaki już nie mogły doczekać się powrotu do domu. Więc szczęśliwe od kilku dni, były już jedną nogą w Krośnie. Już dzisiaj zobaczą swoich stęsknionych lubych, hehe.
A wczoraj korzystając z ostatniego dnia w Norwegii, zabraliśmy ich na Hellę, ulubione miejsce Norwegów na niedzielne popołudnia. Udało nam się, bo po drodze zobaczyły stadko pasących się reniferów, a już na samej Helli - dwa delfiny. Ryb nie połapaliśmy za bardzo, bo tylko dwie udało nam się schwytać, ale za to straciliśmy 3 sztuczne, bo zaczepialiśmy cały czas o wodorosty :/ Najważniejsze było jednak to, że świeciło słońce i było w miarę ciepło. No i zapomniałabym o najważniejszym! Dziewczyny pożegnała... zorza polarna! Szczęście to one mają. Przyleciały w połowie dnia polarnego, gdzie 24h na dobę jest jasno, a w ostatnią noc przed wylotem (teraz już idzie do nocy polarnej, gdzie będzie ciemno przez 22h na dobę :P) udało im się zobaczyć ten cud natury.
I niech Was nie zmyli widok Kingi w kurtce zimowej :P Jej po prostu zawsze zimno, żeby nie wiem jak było ciepło :)
Później robiła sobie sesję zdjęciową z Brydzią, i chcąc nie chcąc kurtkę musiała z siebie zrzucić :)
Ale i tak w ilości zdjęć królowała Brygida :D
A tu delfinki! Tylko trzeba się dobrze przyjrzeć, żeby je zobaczyć :)
A tu natomiast - wielorybek :P
A skoro już schodzę na temat pływających stworzonek, oto moja rybka :)
Nie mogłam się oprzeć, po prostu nie mogłam. Wiedziałam, że Tomek mnie zabije, jak zobaczy mój zakup :D Miałam przeczucie, że mnie z domu wygoni z tym moim cudeńkiem :) Ale nawet nie było aż tak źle :) On już tylko siły do mnie nie ma :) W sklepie z używanymi rzeczami ujrzałam dywan :) Ale nie jest to zwykły dywan, tylko dywan w gepardzie plamki czy jak kto woli w panterkę :P
Nie potrafię odróżnić tych zwierzaków. Wiem jedno, Tomka na pewno nie urzekł :P Zastanawiam się tylko, gdzie ja go położę. Hmm. Chciałam go do salonu wstawić, ale tak jak się obawiałam, do niczego mi nie pasuje :/ Już i tak mamy tam wielki miszmasz. Nic do siebie nie pasuje i to mnie wkurza. Jest tam wszystkiego pełno :/ Znajdziesz tam nawet teleskop i rowery górskie :/
I teraz jestem w kropce, bo nie wiem, gdzie go mam wcisnąć :P A gdzieś muszę, bo mi się podoba! Może jakimś cudem wkomponuję go w wystrój przyszłego pokoju dziecinnego :) Się okaże.
A na koniec brzuch mój:
Dorwał mnie dzisiaj o 5 rano! Zuzannie zachciało się śniadanka i nie patrząc na wczesną porę dnia, postanowiła dać mi do zrozumienia, że jest strasznie głodna :) No i musiałam wstać i szukać jakiegoś jedzenia na szybko. I dopadłam pączka z marmoladą :D Nalałam sobie mleka i wróciłam do łóżka. Trochę dziwnie musiałam wyglądać, jedząc o piątej pączka z mlekiem w ciemności w pozycji półleżącej :P Tomka obudziło moje mlaskanie, popatrzył na mnie i tylko się uśmiechnął i odwrócił na lewy bok :) Tak wygląda bezsilność, hehe.
12 dni minęło jak z bicza strzelił i niestety musiał nadejść dzień odlotu Tomka Z. (chyba zacznę go z powrotem nazywać na blogu Knurek, bo jak piszę Tomek Z. to kojarzy mi się z kryminalistami, których tak właśnie w mediach nazywają, nie chcąc ujawnić ich nazwisk :P). Nie nacieszył się niestety ładną pogodą zbyt długo, bo słonecznych dni miał zaledwie kilka. Ale dobre i tyle. Zawsze mogło przecież lać przez cały jego pobyt :D Najgorsza pogoda była wczoraj, bo cały dzień padał deszcz. Ani na chwilę się nie rozchmurzyło. Z tego wniosek, że Tromsø żegnało go płaczem :) Tomek już o 11:30 powitał lotnisko na Balicach, a teraz jest pewnie w drodze do domu. Współczuję, bo dojazd z Krakowa do domu zajmie mu dużo więcej czasu niż przelot przez całą Norwegię, Szwecję i połowę Polski. My dzisiaj leniuchujemy. Po tym jak odstawiliśmy Knurka na lotnisko, wróciliśmy do domu i położyliśmy się dalej spać. Wstaliśmy dopiero gdzieś koło 11, rozegraliśmy partyjkę remika (ja wygrałam) i poszliśmy na grzyby. Oczywiście mój Tomek nie dał się namówić i wybrał rower. I niech żałuje, bo czasem można ciekawe rzeczy w lesie znaleźć :) I nie mówię tutaj o grzybach... :P A co znalazłam, zostanie moją słodką tajemnicą :P Teraz planujemy jak spędzić wieczór. Karty, ryby czy po prostu łóżko :)
Kolejny piątkowy wieczór właśnie mija. Wszyscy się bawią, a ja już w łóżku. Ale nie ma co narzekać :) Przynajmniej się wyśpię :) No bo kto to widział, by w połowie ósmego miesiąca na imprezki jeszcze biegać :P Ma się już te kilka kilogramów więcej i coraz gorzej wychodzi mi poruszanie się :) Nie to, żebym na swoją wagę miała narzekać, bo przybyło mi jedynie 8 kg, ale nie da się nie zauważyć, że ostatnio Zuzanna rośnie jak szalona. Wczoraj chciałam założyć swój płaszczyk, w którym byłam we wtorek, no ale się nie udało :P Szans na zapięcie guzików na brzuchu nie miałam żadnych :) Rośnie maluszek, rośnie jak na drożdżach. A ja siłą rzeczy rosnę razem z Nią :) Co śmieszne, ostatnio ma czkawkę kilka razy dziennie. Oczywiście już przejrzałam internet w poszukiwaniu odpowiedzi na przyczyny pojawiania się czkawki u płodu, i co się okazało, że mój brzuch podskakuje rytmicznie po tym jak Zuzelek wypije za dużo wód płodowych, albo po prostu ćwiczy mięśnie przepony. Czego to człowiek nie dowie się z internetu :)
I znowu nam się poszczęściło, bo zaświeciło słoneczko :) Wiem, że to idiotycznie brzmi, że cieszę się z pojawienia się słońca w środku lata, ale uwierzcie, że ciepłe lato na dalekiej Północy to naprawdę rzadkość. Trzeba się cieszyć z każdego promyka :) Trzeba jakoś z tym żyć, bo zmienić niestety tego się nie da :(
Grøtfjord - stała miejscówka dla wycieczkowiczów :)
Ja z rodzicami siedziałam na plaży, a Tomki dwa poszły w góry.
A tak się chłopaki cieszyli jak ujrzeli słońce :D
Jak ja jestem w pobliżu, to zawsze muszą być skoki :P Taka to już ze mnie terrorystka :P Szkoda, że ja nie mogę :)
Z mężulem :)
A tu zięciunio z teściówką:
I tak upłynęła nam połowa dnia, drugą spędziliśmy na spacerze w lesie, a na 23:30 wybieramy się na półgodzinny koncert do Ishavskatedralen (Katedry arktycznej). Jak na razie idę tylko ja i Knurek, bo nikogo więcej nie udało nam się namówić. Ale zobaczymy, może ktoś jeszcze zmieni zdanie. Ciekawe czy będzie fajnie.
Tak wygląda to miejsce:
Znaleźliśmy się dzisiaj w Polarii (fokarium, w którym byłam z Tomkiem w grudniu). Byłam z rodzicami i drugim Tomkiem. Tomek pierwszy (jako idealny mąż) zaproponował, że nas tam zawiezie i wróci do domu sprzątać :) Mówiłam, że takiego kogoś to ze świecą szukać :)
Udało nam się zdążyć na trening i karmienie fok:
Nie zrobiłam zbyt wielu zdjęć, bo było tylu turystów z Francji i Niemiec, że dopchanie się do brzegu basenu graniczyło z cudem.
Ryby-brzydale dalej tam są:
Mama z foką :)
Żeby nie było, że tylko mama ma zdjęcie z foką :)
I jeszcze raz foka. Albo Maisa albo Bella - nie rozróżniam :)
Jedna z nich ma 361 kg, a druga 368 kg!
A teraz przechodzimy do udanego połowu mojego Tomka. Jak zwykle, mnie przy tym nie było. Nie było mnie jeszcze przy żadnym złowieniu dorsza-giganta. Chyba szczęście przynoszę, jak zostaję w domu :P
Tu go ciągnie:
Tu próbują wydrzeć z wody :)
A tu już wyciągnięty. 102 cm długości i 9,5kg żywej wagi!
(W czepku) urodzona sześć miesięcy po wybuchu reaktora atomowego w Czarnobylu, "największa wrednota na Podkarpaciu" oraz cholerna szczęściara, na którą wszystko spada jak grom z jasnego nieba.