poniedziałek, 31 października 2011

Samotność w Haloween

Haloween spędzam w łóżku :) Tomek wyjechał na 4 dni do jakiejś jednostki wojskowej oddalonej o 120 km od Tromsø i wróci dopiero w czwartek. Tak więc zostałam sama w naszym bunkrze :( Mam tylko nadzieję, że nie będzie w nocy wiało, bo się będę bała :P Nie lubię siedzieć sama w domu, a w szczególności gdy za oknem ciemno... Ale może jakoś przeżyję te 3 samotne noce :) Jak dotąd dobrze sobie radzę - wcinam chipsy paprykowe, popijam zimną coca-colę i buszuję po internecie :)

O właśnie mama mi powiedziała, że udało jej się znaleźć nowych lokatorów. Super! Tym razem normalnych :) Próbuję ją namówić na partyjkę Scrabbli przez internet, bo i mi i jej się nudzi :)

Wiecie co? Za 3 tygodnie o tej porze będę siedziała przy grillu i zajadała się karkówką! :D

niedziela, 30 października 2011

Myślał indyk o niedzieli...

a w sobotę łeb mu ścięli - to zupełnie tak jak mi :P W sobotę cieszyłam się, że niedzielę spędzę na leniuchowaniu, a tu dostałam sms z pytaniem czy przyjdę do pracy. I moje plany niedzielnego nic nie robienia legły w gruzach :P Muszę się pospieszyć z tym postem, bo do pracy zaraz będę musiała iść. Obiecałam dodać zdjęcia z wczorajszych gofrów i zrobię to teraz.



A to nasze gofrowe smakołyki. Ten jabłkowy dżem w dużym słoiku sama zrobiłam :D



To Andriej :)

sobota, 29 października 2011

Weekend czas zacząć :D

Wreszcie doczekałam się wolnej soboty! I jak to zwykle bywa w dni wolne od pracy, po prostu siedzę i nic nie robię :) Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak bardzo potrzebowałam chwili wytchnienia. Wczoraj pobiłam swój rekord, bo wyczyściłam ponad 60 łazienek :/ Byłam tak padnięta, że ledwo do domu wróciłam. Jeszcze nigdy nie byłam tak wykończona! I dlatego dzisiaj NIC nie zamierzam robić! Nawet na zakupy nie chce mi się iść (uwierzycie? :P). A zresztą deszcz pada, więc na pewno z domu nie wyjdę :P Nie no w sumie skłamałam, bo swoją norkę opuszczę o 19:00. Idziemy na gofry do Patrycji :) Uwielbiam gofry i już na samą myśl o nich ślinka mi cieknie :) A że Patka mieszka 100 metrów od nas, to taki dystans jeszcze mogę przejść :P Jak wrócę z gofrów to wrzucę parę zdjęć tych pyszności, żeby Wam smaka narobić :D Wiem, świnia jestem :P
Dobra, wracam do buszowania po internecie. Może znajdę coś ciekawego :)

wtorek, 25 października 2011

Pieniądze szczęścia nie dają, ale zakupy - TAK!

Właśnie wróciłam z miasta z 3 ogromnymi reklamówkami zakupów :P

Po tym jak wyszłam z banku, postanowiłam zaglądnąć do mojego ulubionego Fretexa. No i to zaglądanie zajęło mi chyba ze 2 godziny :P I było bardzo owocne :) Znalazłam tam mnóstwo fajnych markowych ciuchów, a wśród nich kurtkę zimową, sukienkę, 2 bluzki koszulowe, czapkę, bolerko, wiosenną kurtkę i wiosenny krótki płaszczyk, wśród moich zakupów znalazł się też pokrowiec na aparat! Żeby tego było mało, to kupiłam jeszcze 3 nowe (jeszcze z metkami) plecaki na laptopa firmy Targus, bo były w niesamowitej cenie :) I znowu wracałam do domu jak jakaś sierotka. A mam do domu ponad 2 km, z czego połowa drogi idzie pod górę. Mijając patrzące na mnie z politowaniem twarze przechodniów, dzielnie kroczyłam z uśmiechem na twarzy i czułam, że moje ręce coraz bardziej się wydłużają :P Jeszcze jakieś z pół kilometra i bym dostała do stóp :D Ale za takie cudeńka warto było pocierpieć, hehe. Najgorsze jest jednak to, że znowu straciłam kupę pieniędzy :/ Ale ja nie mogę z tym nic zrobić :P To jest silniejsze ode mnie i nic nie poradzę na to, że KOCHAM wydawać pieniądze :D Jak już wcześniej pisałam - mam to po mamie :) Ale z drugiej strony dlaczego mam sobie odbierać przyjemność, jaką sprawiają mi zakupy :) Przecież wydawanie pieniędzy sprawia mi radość :P Nie mam zamiaru (oj nie!) ciułać grosik do grosika, ja wolę je wydawać z uśmiechem na mojej kwadratowej twarzy :D I sprawdza się to co mi raz powiedziała dziewczyna wróżąca z ręki, a mianowicie, że nigdy nie będę bogata, bo co zarobię, to wydam :P Prawda na 100% :) Ale za to jestem zadowolona z życia :P I wcale mi nie żal tych kolejnych straconych koronek! Na koncie jeszcze coś tam zostało :P A nawet więcej niż tylko "coś tam" :) A to parę rzeczy, które kupiłam. Niestety zdjęcia nie są zbyt piękne, a ciuchy pomięte i powieszone na zapałce :P




Ta sukienka jest brzoskwiniowa i na żywo wygląda lepiej niż na tym zdjęciu :P

Pizzakveld

Wczoraj byłam w pizzerii Yonas w porcie. To ten czerwony budynek poniżej:


Wyjście do tej pizzerii z załogą Scandica planowane było już od ponad dwóch tygodni. Mieliśmy się spotkać o 17 na miejscu, a że ja kończę pracę o 15:30, to z językiem na brodzie gnałam do domu, żeby wziąć prysznic i się przebrać. Dotarłam do domu w rekordowym tempie, bo zajęło mi to tylko 20 minut i pobiegłam prosto pod prysznic. Później szybkie szukanie w co się mam ubrać (mój odwieczny problem, bo przecież nie mam żadnych ciuchów :P) i równie szybko (albo nawet i szybciej) z niego wyszłam. I znowu pobiłam swój rekord, bo do centrum dotarłam też w jakieś niecałe 20 minut, a to jest wyczyn :) Już z daleka zobaczyłam czekającą na mnie Nadine. Ledwo ją poznałam, bo zawsze ją widzę w uniformie Scandica :) A tu, kozak na obcasie, jeansy, koszula, makijaż i fryzura. Normalnie inna osoba :) Nawet Reeta z Finlandii była w szoku jak my "inaczej" wyglądamy, hehe :) Trzeba się czasem odchamić i zrzucić z siebie ubranie robocze :P
Przy wejściu spotkaliśmy się z norweżką Lise i jej chłopakiem, a w środku czekał już na nas nasz manager Jarle, Reeta i dwójka Norwegów - Marthe i Magnus. Ci ostatni pracują w hotelu tylko co drugi weekend. Po chwili dotarł do nas jeszcze Andreas, który też pracuje tylko dwa weekendy w miesiącu. Po długich namysłach zamówiliśmy 3 ogromne Taco pizze i 2 małe. Jak się później okazało, zdecydowanie za dużo :P W zupełności wystarczyłyby 2 duże i 2 małe, ale jak to mówią, jak człowiek głodny, to by oczy jadły :) Tak wygląda wspomniana Taco pizza (zdjęcie ściągnęłam z internetu :):


Muszę przyznać, że ta Taco pizza to chyba najlepsza pizza jaką w życiu jadłam. Nawet chyba smakiem przebiła pizzę z karkówką z Rymanowa Zdroju :) Boska, mówię Wam... A ile kosztowała, uuuuu, lepiej nie mówić :P Bo aż szkoda się robi, jak sobie pomyślę ile pieniędzy znajduje się teraz w moim żołądku :P No i napoje też były sponsorowane przez nasz hotel, więc ani korony nie wydałam. Takie imprezki to lubię :) Oby częściej były :P
Jak tylko pizza zniknęła z talerzy, Norwegowie wstali od stołu, podziękowali i... poszli do domu. My z Nadine się tylko po sobie popatrzyłyśmy, oczy wywaliłyśmy o co chodzi, a jedna z Norweżek wstała i mówi, że tak właśnie wygląda każda norweska impreza - zjedzą i się rozchodzą. Trochę się zdziwiłam, bo w Polsce siedzi się do upadłego :) A tu, raz dwa i po zabawie :P Śmiesznie trochę. Ale nie ma się co w sumie dziwić, bo Norwegowie nie należą do zbyt towarzyskich nacji, nie to co ich wschodni sąsiedzi :D
No i tak się porobiło, że dłużej się szykowałam na wyjście do pizzerii niż tam siedziałam :P Cóż, takie jest życie... :D

A dzisiaj mam wolne i sobie odpoczywam po ciężkim tygodniu w pracy. Muszę tylko wyjść z mojej norki, bo do banku się wybieram. Przyznali mi Norweski Numer Personalny (coś w rodzaju naszego polskiego peselu) i muszę przez to zmienić kartę do bankomatu, bo na niej mam tylko napisany tymczasowy numer, tzw. D-nummer. Ale to pewnie zrobię za jakieś 2 godzinki, bo teraz mi się nie chce.

Ale się spisałam :P Aż mnie palce bolą od klikania w klawiaturę :P To do następnego wpisu! Ha det bra! :D

niedziela, 23 października 2011

Tu i ówdzie

Ostatnimi dniami Tomek i ja chodziliśmy po okolicy, żeby zrobić parę zdjęć tego bajecznego miejsca. Oto nasze dzieła :)

To najnowsze, bo z wczoraj, z polowania na zorzę. Niestety marniutka ta zorza, ale coś tam widać :)


Poniżej okoliczne "górki" :D








A to z poniedziałkowego wędkowania. Jedna z tych ryb miała tasiemca :/ Jak Tomek robił z nich filety, to zauważył długie wężyki w mięsie i ją musieliśmy wyrzucić. Oczywiście ja ją złapałam, ale od razu mi się dziwna wydawała, bo była długa, ale chuda. Jednak mój dorsz z tasiemcem nie przebił tego, co złowił Tomek :P W życiu nie zgadniecie, hehe. Więc Wam powiem :P Dwie mewy... Podczas zarzucania akurat przelatywała mewa i się żyłka zaczepiła o jej nogę. Jak wpadła do wody, to druga mewa przyleciała jej na ratunek i już mieliśmy dwie mewy na żyłce :/ Próbowaliśmy je przyholować do brzegu i odczepić żyłkę, ale Tomek stwierdził, że nie chce być podziobany przez nie i odciął je nożem. I straciliśmy dosyć sporą ilość plecionki, a biedne mewy już na zawsze zostaną złączone. I pewnie sobie teraz biedne dryfują po morzu. No chyba, że już zamarzły albo jakaś duża ryba złapała naszego woblera i wciągnęła je pod wodę. Czy tak czy tak, to i tak ciężką śmierć pewnie miały :(



A tak wyglądałam jak ściągałam dorsza :P
Jak widać po załączonym obrazku, wcale nie jest to takie proste :P


A to dorsz Tomka z kiedyś tam :P



Ta ośnieżona góra to Tromsdalstinden. Pamiętacie? To tam prawie zostaliśmy zabici przez spadające głazy :) Wcale tak groźnie nie wygląda, co? A jednak pozory mylą :P


Kończę, bo muszę się jeszcze wykąpać i idę spać, bo jutro do pracy na 8. Kolorowych snów wszystkim życzę! Pa! :D

niedziela, 16 października 2011

Leżakowanie :)

Moje postanowienie na dzisiaj? Leżakowanie :P Przez cały dzień zamierzam leżeć w łóżku i nic, ale to kompletnie nic nie robić. No może oprócz wyjścia do kibelka albo po coś do zjedzenia :) Tomek jest w pracy, a ja sobie odpoczywam. Wzięło mnie na wspominki i przeglądałam stare zdjęcia na laptopie. Znalazłam kilka folderów ze zdjęciami z Teleśnicy i tak mi się zachciało w Bieszczady! Ostatnio jadłam kanapkę z pasztetem i mi zapachniało Soliną :) Nieźle co? Zapach pasztetu kojarzy mi się z wakacjami :D Dlaczego nie umiem się teleportować? Choć na jeden dzień chciałabym być jak Power Rangers :P I ani bym się chwili nie zastanawiała, tylko zabrała ze sobą pasztety i keczup, no i znajomych, bez których wakacje nad Soliną to nie wakacje! :) Opalanie się na pomoście, pływanie łódką czy hamburgery u Bolka... Ach, och! :) Co ja bym dała za te chwile :)
A to parę fotek z Teleśnicy. O ile się nie mylę są one z 2009 roku. Się było pięknym, młodym, szczupłym i opalonym! :P No i domek jeszcze stał :(





I nawet Wujek Franek i Pan Leszek się na zdjęcie załapali :)



Tutaj na ulubionym pomoście zrobionym przez Wujka Zbyszka:
A tu na "skalistej":


Czy ktoś widzi podobieństwo Zibiego ze zdjęcia powyżej do kota ze Shreka ze zdjęcia poniżej? ;P

Jak dla mnie - są identyczni :P Od razu wyjaśniam, żebyś się Zbysiu nie obraził, że nie chodziło mi o kolor tego kota :P

sobota, 15 października 2011

Absurdy polskiego szkolnictwa wyższego i lokatorzy-oszuści

Wreszcie doczekałam się wolnej chwili. Cały czas tylko praca i praca albo "Szpilki na Giewoncie", od których ostatnio się uzależniliśmy :) Oglądamy na Ipli po 3 odcinki dziennie. Jak nie zmniejszymy tempa to nam się sezony skończą i nie będzie co oglądać :P I co wtedy?! Trzeba będzie sobie znaleźć nowy "pożeracz czasu" :D

Mijający tydzień nie należał zbytnio do udanych. Ile razy mi ciśnienie ktoś podniósł, to tylko ja wiem :/ Wszystko zaczęło się od Tomka studiów. Brakuje mu jednego zaliczenia z seminarium magisterskiego, a popierdzielony gościu nie dał mu go przed naszym wyjazdem, więc Tomek nie może zakończyć sesji, żeby móc się bronić. Jak pytał swojego promotora kiedy można się z nim spotkać, to mu powiedział, że to już jego problem :/ Popieprzony gościu, normalnie w d**ach się niektórym ludziom już poprzewracało! Tomka kolega, który miał całą pracę napisaną i tak nie dostał od niego wpisu, więc nie wiem od czego to zależy. Od humory profesorka w dany dzień? Na prawdę nie wiem... Tomek napisał prośbę o przedłużenie sesji, żeby uzyskać czas na zdobycie tego wpisu z seminarium. Oczywiście dziekan wyraził zgodę na przedłużenie sesji, ale w życiu nie zgadniecie jak to się skończyło! Tomka mama i siostra pojechały złożyć to podanie do dziekanatu uczelni i Panie powiedziały, że po dwóch tygodniach będzie decyzja dziekana i po upływie tego czasu kazały dzwonić. Tak też i zrobiły. Ania - Tomka siostra, dzwoniła do dziekanatu kilka razy dziennie, ale oczywiście żadna z Pań nie raczyła podnieść słuchawki, bo po co? Przecież ma lepsze zajęcia, na przykład picie kawy :/ Jak już Ania miała to szczęście, że Pani z dziekanatu odebrała telefon, to usłyszała, że jej koleżanka, która się tym zajmuje wyszła i żeby zadzwoniła za chwilę. Jednak jak próbowała się dodzwonić po chwili, słuchawka od telefonu była już odłożona i nic tylko cały czas sygnał zajętości... Jak zwykle, jak im się znudzi odbieranie telefonów, to po prostu odkładają słuchawkę, żeby mieć święty spokój :/ Taka sama sytuacja powtarzała się jeszcze przez następne dwa dni. Gdy już Anię kopnął ten zaszczyt, że Pani z dziekanatu (ta właściwa) odebrała telefon, usłyszała, że jest osobą postronną i ona nie może udzielić jej tak tajnych informacji. Normalnie podanie terminu przedłużenia sesji jest takim samym zagrożeniem jak atak terrorystyczny, top secret jak nic :/ Na dodatek powiedziała jej, że nie ma czasu i się rozłączyła... Takie rzeczy to tylko w Polsce... No i może jeszcze na Ukrainie :/ Niech mi nikt nie mówi, że Polska to nie jest dziki kraj... To jeszcze nie koniec tej historii :P Na następny dzień do dziekanatu zadzwoniła wkurzona mama Tomka i wiecie co jej powiedziała kobieta?! Że informację na temat Tomka sesji podała dzień wcześniej Tomka siostrze! Parodia jakaś! Babka z dziekanatu została ochrzaniona, że żadnej informacji nie udzieliła (co pomogło), i mojej teściowej udało się odkryć tę pilnie strzeżoną tajemnicę :) Niestety nie ma się z czego cieszyć :/ Bo dziekan zgodził się przedłużyć sesję do 4 października. Ale czemu nie ma się z czego cieszyć? Bo Tomka mama dowiedziała się o tym 11 października... Więc tydzień wcześniej upłynął termin wyznaczony przez dziekana :/ Nie potrafię tego zrozumieć! No i nie wiadomo co teraz :( Najprawdopodobniej skończy się to stratą ponad 6 tysięcy złotych, które Tomek zapłacił za studia, stratą 2 lat studiów i utratą tytułu magistra. Po prostu pięknie! :/ Tylko podziękować Uniwersytetowi Rzeszowskiemu i jego "cudownym" pracownikom...


To jednak nie był jedyny powód do spieprzenia tego tygodnia. Nie wspominałam o tym, ale już od dwóch miesięcy użeramy się z lokatorami, którzy wynajmują moje mieszkanie. Matoły mieszkają za darmo, a ja płacę czynsz i rachunki! Czemu ze mnie taka naiwna kretynka, że wierzyłam, że (tak jak ciągle obiecywali) zapłacą?! Ale moja cierpliwość, po już kolejnych kłamstwach z ich strony się wczoraj wyczerpała. Zadzwoniłam do nich i kazałam się wyprowadzać. Dzisiaj o 18 rodzinka ma odebrać od nich klucze od mieszkania i zaległe pieniądze. Ciekawe jak to się skończy... Czy uda im się ich wyrzucić? Zobaczymy o 18:00! Człowiek uczy się na błędach i już na pewno drugi raz takiego błędu nie popełnię i przestanę ufać ludziom! Bo tylko przez to tracimy. I nie chodzi mi tylko o pieniądze, ale też o zdrowie. Biedna moja mama po nocach nie spała, bo denerwowała się tymi przygłupami... Bo wszystko co związane z mieszkaniem zostawiłam na jej głowie :/ Ale już (mam nadzieję od dzisiaj) koniec użerania się z nimi!

poniedziałek, 10 października 2011

Starość nie radość, młodość nie wieczność... :D

No i nadszedł ten niechciany dzień, których włączył mnie do grona ćwierćwiekowych ludzi :P Pocieszam się tylko tym, że przynajmniej z przodu jeszcze 2 stoi :D
Miło, że wielu z Was (choć nie wszyscy :P i Ci "nie wszyscy" jak to czytają, to wiedzą o kim mowa :P) pamiętało o moich urodzinkach. Za co bardzo, ale to bardzo Wam dziękuję!!! Zegar nie wybił jeszcze nawet pół godziny po północy i już przyszły pierwsze życzenia od Wicusia :) Na niego to zawsze można liczyć :)

W ogóle jakiś fajny ten dzień miałam (no może nie licząc dwóch okupkanych kibelków :P). W hotelu znalazłam 2 napiwki, a jedni gości to mnie tak pozytywnie zaskoczyli, bo nie dość, że zostawili napiwek, to jeszcze zastałam czysty pokój, ściągniętą brudną pościel i brudne ręczniki ułożone w kosteczkę. Jednak istnieją jeszcze mili ludzie na tym świecie :P Tomek mnie zawiózł i przywiózł z pracy, a w domu czekała na mnie niespodzianka :) Upiekł dla mnie tort, to znaczy nie dosłownie to był tort, ale placek :) I nawet świeczkę miał :) Ale fajnie, co?! :D Dla obejrzenia mojego urodzinowego placka proszę zerknąć na zdjęcie poniżej (zrobione naszym nowym aparacikiem :D):


I jeszcze miałam "prawie" fajerwerki. Jak wiadomo prawie robi wielką różnicę, bo zamiast fajerwerków był... alarm przeciwpożarowy :P Tomek zostawił olej na patelni i zapomniał o nim. No i zadymiło nam kuchnię, a przeraźliwy pisk alarmu postawił na nogi chyba pół osiedla :P

sobota, 8 października 2011

Pada śnieg, pada śnieg...

No i doczekaliśmy się pierwszych opadów śniegu :) Wprawdzie nie trwało to długo, ale jednak :) Akurat byłam w pracy, wyglądam przez okno, a tam coś białego z nieba leci! Nawet się ucieszyłam, bo zdecydowanie bardziej wolę śnieg niż deszcz. Wysoko w górach śnieg już był widoczny chwilę temu, ale dopiero dzisiaj rano zobaczyłam dużo bardziej ośnieżone szczyty, a więc to znak, że zima już tuż, tuż :) A Wraz z nią Święta Bożego Narodzenia, które pierwszy raz w życiu nie spędzę w domu :( To znaczy nie będę siedziała przy wigilijnym stole, ale na wigilijnym stole :) Ogromne dzięki dla człowieka, który wymyślił laptopa, a drugie dzięki dla gościa, który wymyślił internet, a trzecie dzięki dla kogoś, kto wymyślił skype :P

Dzisiaj miałam przewalony dzień w pracy. Mam jednym słowem pecha, bo za każdym razem (a jest ich naprawdę bardzo mało, bo w większości sprzątam łazienki) kiedy sprzątam pokoje, to jak na złość jest pełno dostawek :/ Ale dzisiaj to już była przesada. Oprócz normalnych dwuosobowych pokoi miałam 11 pokoi z dostawkami, czyli po 3 łóżka w każdym pokoju :( A w jednym były aż 4! Nienawidzę dodatkowych łóżek!!! Ale za to znalazłam płyn do mycia naczyń, gąbeczki do naczyń i płyn do płukania tkanin :P Tomek też dzisiaj pracuje w hotelu i dzwonił mi, że znalazł 20 zł napiwku, wino i piwo :P Jego pierwsze "hotelowe skarby" :D

czwartek, 6 października 2011

Porządki domowe

Żeby mi się chciało, tak jak mi się nie chce... SPRZĄTAĆ :/ Syf w magazynie mamy niemiłosierny :/ Szczerze mówiąc, odkąd tu mieszkamy, to jeszcze odkurzacza w rękach nie miałam :P Aż wstyd się przyznać :P Ale nie myślcie sobie, że ponad miesiąc tu nie było sprzątane :P Tomek sprzątał jak nie pracował. A że ja mam dzisiaj wolny dzień, to się zabiorę za porządki. W międzyczasie spróbuję ugotować zupę grzybową :) Napisałam już smsa do mamy, żeby weszła na skype i powiedziała mi swój przepis :) Bo ze mnie taki kucharz jak z koziej d*** trąbka :P Ja muszę mieć wszystko krok po kroku zapisane co robić, a mój każdy przepis na zupę zaczyna się od słów: "Do dużego garnka wlać 3 litry wody..." :P Wiem, że to głupie, ale ja niestety posiadam dwie lewe ręce jeśli chodzi o gotowanie :P

Raz nawet (w 2007 roku, podczas wymiany studenckiej) miałam zrobić placki ziemniaczane i skończyło się to POŻAREM KUCHENKI! Nie żartuję :P Nie wiem jakim cudem, ale olej zamiast trafić na patelnię wylał się na rozgrzane do czerwoności palniki i cała kuchnia stanęła w płomieniach! Jezu, jak sobie to przypomnę :P Horror jakiś :P Później, za każdym razem jak ktoś widział, że ja coś gotuję, to się pytał czy przynieść gaśnicę, hehe. Taki to ze mnie "mistrz gotowania" :D

wtorek, 4 października 2011

Szalony wtorek

Powiedzcie mi czemu tak jest, że jak nie ma pracy to nikt nie dzwoni, a jak praca jest, to wtedy dzwonią wszyscy :/ To chyba ma coś wspólnego ze "złośliwością rzeczy martwych", choć w tym przypadku można bardziej mówić o "złośliwości przeznaczenia" :P Wszystko zaczęło się od tego, że uzgodniłam z Tomkiem (bo Wy jeszcze nie wiecie, że Tomek dostał drugą pracę i oprócz tego, że jest zatrudniony w Adecco, to od poniedziałku pracuje w hotelu Clarion Collection jako pokojówek hehe), że jeśli dowie się, że szefowa każe mu przyjść jutro do pracy, to od razu ma do mnie wysłać sms, żebym wiedziała co mam odpowiedzieć babce z Adecco jeśli zadzwoni i poprosi Tomka, żeby przyszedł do pracy. No więc (tak jak myślałam) zadzwoniła i chciała, żeby Tomek do piątku pracował, a ja się zgodziłam, bo powiedziałam jej, że on w hotelu pracuje tylko dzisiaj, więc jutro będzie wolny. I szybko napisałam smsa do Tomka, że od jutra ma pracę z Adecco, a on mi odpisuje, że przed minutą rozmawiał z szefową i powiedziała mu, żeby pracował jeszcze jutro i pojutrze i się zgodził, bo nie wiedział jeszcze, że ja się za niego zgodziłam na pracę dla Adecco :/ Masakra jakaś! No i powstał dylemat, co zrobić? Komu odmówić, bo komuś musiał odmówić :P No i doszliśmy do wniosku, że najlepszym złem będzie odmówienie w hotelu. Biedak szefową przepraszał chyba z milion razy, że tak głupio wyszło, ale jakoś to przeżyła. Po czym Tomek do mnie zadzwonił, że jednak szefowa nie ma nikogo na jego miejsce :( No i byliśmy, brzydko mówiąc, w czarnej d**** :/ Tomek próbował znaleźć kogoś ze znajomych i prosił mnie, żebym napisała mu numer telefonu do któregoś z chłopaków, ale na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Gdy Tomek poszedł do niej z numerem telefonu do naszego znajomego, to mu powiedziała, że udało jej się kogoś znaleźć na zastępstwo, więc kamień z serca Tomkowi spadł :) Szkoda tylko, że tak głupio wyszło :/ Mam nadzieję, że to nie wpłynie na następne zlecenia Tomka w tym hotelu! Oby nie!

O wilku mowa :) Właśnie wrócił mój pokojówek <3 I wiecie co? Jednak szefowa się nie obraziła! Bo kazała Tomkowi przyjść na weekend do pracy! :D Hurra!

niedziela, 2 października 2011

Niedzielne obżarstwo

Niedziela mija nam na jedzeniu. Nic nie robimy, tylko jemy, jemy i jeszcze raz jemy :P Zaczęliśmy od jajecznicy z kabanosami, potem przyszła kolej na łososia w ananasach, zupę ogórkową i placki ziemniaczane z sosem grzybowym :) W międzyczasie podjadaliśmy placka marchewkowego, ananasy z puszki i batoniki :P I tylko nam brzuchy rosną :P Tylko raz wyszliśmy z naszego magazynu, bo zachciało nam się jechać na ryby, ale niestety nic nie złowiliśmy. Wiało, padało i jeszcze zimno było :/. Najlepsze jest to, że Tomek chciał wziąć ze sobą rękawiczki, ale jak się okazało (już podczas wędkowania), zabrał ze sobą skarpetki :D Jak się ośmiałam, to Wam mówię :) Mówiłam, że jak już zabrał je przez pomyłkę, to niech ubierze na ręce :) Przecież z braku laku dobre i skarpetki, ale się nie zgodził :P W sumie to może i lepiej, bo jakby ktoś zauważył, że ma na rękach skarpetki, to by się lekko zdziwił, hehe.

sobota, 1 października 2011

Już za parę dni, za dni parę...

No może troszkę więcej niż parę, bo za 52 dni lecimy na 11 dni do domu! :) Już się nie mogę doczekać i już zacznę odliczać dni (jak zwykle zresztą kiedy na coś czekam :P). Od miesiąca zastanawialiśmy się czy wracać na Święta Bożego Narodzenia do Polski, ale bilety są tak drogie (nie żebyśmy byli sknerusami czy coś :P), że postanowiliśmy odwiedzić Krosno wcześniej, a mianowicie wylatujemy 21 listopada, a wracamy 1 grudnia!

Więc trochę czasu pobędziemy z rodzinkami :) W sumie to jeszcze nie wiem czy szef da mi urlop, bo mu o tym nic nie wspominałam, ale w poniedziałek postawię go przed faktem dokonanym, bo wczoraj kupiłam już bilety, hehe. Uuuu, ale się cieszę :) Tomek zresztą też :) A wiecie z czego cieszy się prawie tak samo jak z powrotu do domu? Z tego, że pierwszy raz poleci samolotem!
I teraz czas zacząć coś, co ja lubię najbardziej (Tomek troszkę mniej :P), czyli... kupowanie prezentów pod Choinkę :) Już nawet kilka mamy. Ale jeszcze duuużo kupowania przed nami, bo przecież rodziny mamy duuuże. Przynajmniej ja mam ogromną, bo u Tomka tylko 4 osoby.

Teraz trochę z innej beczki :P
Jako, że ten weekend mam wolny, to wczoraj poszliśmy z dziewczynami i Marcinem na imprezę. Tak mi się nie chciało, że Wam mówię... :/ Ale obiecaliśmy Ani i Patrycji, więc poszliśmy :P Nie było zbyt fajnie, bo byliśmy w 2 lokalach, ale wszędzie grali "umc, umc", za czym nie za bardzo przepadamy. Ale jakoś udało nam się wytrwać do po 3. Po imprezie poszliśmy na frytki i ja do spania, a Tomek - na lotnisko. Po co? Bo odwoził Patrycję na samolot, bo miała lot do Polski o 6 rano :P Więc ja słodko spałam, a ten biedak nie :p
Dzisiaj idziemy na 31 urodziny do Nadine, tej Niemki, o której już we wcześniejszych postach wspominałam. I znowu będzie nieprzespana noc... Chyba się już starzeję, bo wolę spać niż imprezować :P Wczoraj po pracy pojechaliśmy kupić jej prezent, a przy okazji chcieliśmy kupić też ziemniaki do obiadu. Dzień wcześniej kupiliśmy na promocji żeberka i zamarzyły mi się żeberka w miodzie, ale niestety jak je usmażyłam, to prawie tam mięsa nie było. Same kości :( Mięsa może było (dosłownie!) na 2 gryzy :( No i wracając do tych ziemniaków, (bo zaraz wątek zgubię) poszliśmy kupić ziemniaki, a wyszliśmy z... nartami dla Tomka :P O takie sobie kupił:

My jednak nie możemy wychodzić z domu, bo zawsze coś kupimy, hehe. Ale jak się oprzeć 70% przecenom?! Nie da się :P

Dobra, idę sobie zrobić śniadanie, bo się głodna zaczynam robić. Tomek jeszcze śpi. Do zobaczenia w Polsce już za 52 dni, albo 50 (nie licząc dzisiejszego i dnia przylotu :P)